Wydaje się, że każdy spektakl złożony z piosenek tego twórcy, to pewny sukces. Leonard Cohen to przecież charyzmatyczny wokalista, autor wielu klasycznych już rockowych pieśni, mistrz słowa. Jak jednak wybrać z jego bogatej dyskografii utwory, które nie byłyby tylko zwykłym the best of? Szczeciński spektakl „Będzie dobrze, Cohen” (z Konradem Pawickim w głównej roli) stworzony przez teatr Piwnica przy Krypcie, to według mnie, interesująca próba ukazania postaci kanadyjskiego barda za pomocą tekstów, niekoniecznie najbardziej znanych.

Energetyczna poezja

Spektakl zaczyna się od piosenki „There is a War”, w której Cohen opowiada o świecie opanowanym przez nieustanną konfrontację, przez wojnę między bogatymi i biednymi, kobietami i mężczyznami, czarnymi i białymi... Pawicki w nieodzownym czarnym kapeluszu, śpiewa te słowa, akcentując postawę artysty, który nie akceptuje takiego stanu, który kontestuje go nie tylko swoją sztuką, ale też stylem życia.

Kolejne utwory (teksty przetłumaczyła w większości Justyna Litkowska), to mocna dawka energetycznej poezji, w której obok artystycznej rebelii, znajdziemy też miłosne wyznania, przenikliwą czułość i ciepły dystans... To niemalże całe spektrum cohenowskich tematów.

Muzyka na żywo

Pawickiemu towarzyszą muzycy, grający na żywo - Marcin Styborski (perkusjonalia), Paweł Grzesiuk (bas), Wiktor Szostak (klawisze). Dzięki temu możemy jeszcze mocniej poczuć siłę dokonań Cohena, bo właśnie wraz z tłem dźwiękowym te słowa są zdecydowanie najbardziej wiarygodne. By uzupełnić cały przekaz, reżyser (Daniel Jacewicz) zdecydował się dodać wizualizacje (które przygotowała Kinga Dalska).

To abstrakcyjne grafiki i obrazki, ale również dokumentalne ujęcia (np. z zamachu na World Trade Center) czy fragmenty filmów (m.in. „Tylko kochankowie przeżyją” Jima Jarmuscha). Myślę, że nie wnoszą one zbyt dużo do inscenizacji, ale pewnie zostaną docenione przez widzów, którym nie wystarczają tylko słowa i muzyka.

But, który gra jak skrzypce

Pomiędzy poszczególnymi utworami Pawicki daje nam także monodramowe „łączniki”, w których interpretuje fragmenty tekstów, ale także zwraca się do publiczności, delikatnie prowokując ją do interakcji. Wśród rekwizytów, którymi się posługuje są m.in. młynek do kawy, sznur koralików komboloi oraz czarny but, który przeobraża się w... skrzypce (to trzeba zobaczyć!). Aktor za ich pomocą przywołuje różne nastroje i emocje, śpiewając ognisty „First we take Manhattan”, liryczne „Tysiące pieszczot w głąb” czy nieśmiertelny „Słynny błękitny prochowiec” (w tłumaczeniu Macieja Zembatego). Mnie szczególnie poruszył i też trochę zaskoczył, piękny, balladowy utwór „Co z sercem jest nie tak”, pochodzący z płyty „Thanks for the dance”, wydanej całkiem niedawno, bo w listopadzie 2019 roku (przygotowanej przez syna Cohena, Adama).

Taneczny finał

Ta piosenka mogłaby być dobrym epilogiem spektaklu, ale wówczas należałoby chyba zmienić jego, tak optymistyczny, tytuł. Twórcy przedstawienia dają nam więc na zakończenie inny utwór. „Tańcz mnie po miłości kres”, to finał, który wywołuje raczej pozytywne myśli, a może także chęć, by zobaczyć „Będzie dobrze, Cohen” raz jeszcze.

Premiera tego spektaklu nastąpiła 22 lutego, a najbliższe prezentacje zaplanowano na 14 i 15 marca w sali Kina Zamek.