- Ojciec mówił, jak najlepiej sprawdzić, czy to, co się namaluje jest dobre. Wyobrazić sobie, czy ten obraz wytrzymałby sąsiedztwo obrazu Rembrandta czy innego wielkiego mistrza - wspomina prof. Kamil Kuskowski z Akademii Sztuki w Szczecinie.

Czarny malarz i ojciec

Zobaczenie obrazu artysty z kanonu sztuki europejskiej w czasach PRL-u właściwie było niemożliwe. Możliwy był kontakt z wielką sztuką przez reprodukcje ich dzieł w albumach, nierzadko czarno - białych.

Malarstwo Stanisława Kuskowskiego z Nowego Targu krytycy wpisywali w nurt abstrakcji metafizycznej, a za upodobanie do czerni nazywali „czarnym malarzem”. On sam mówił, że jeśliby miał definiować malarstwo, to przez kolor i światło. Dużą wagę przywiązywał do oprawy, szukał zdobionych ram w krakowskich sklepach z antykami i swój abstrakcyjny świat nierzadko oprawiał w złocone barokowe ramy.

- Założyłem programowo, że będę uprawiał polemikę z tą dziedziną sztuki - mówi jego syn Kamil Kuskowski.

Uczta z malarstwa

W 2008 roku inauguruje działalność Galeria 13 Muz. Na pierwszą wystawę ówczesne kierownictwo wybiera „Ucztę malarstwa” Kamila Kuskowskiego. Kuskowski martwe natury, tak lubiane przez holenderskich mistrzów, układa z prawdziwych owoców na szklanych stołach objętych złotymi ramami. W ścianach umieszcza albumy z reprodukcjami dzieł starych mistrzów, których grzbiety oprawił w złote ramy. Można je wysuwać z ram niczym z półek regału. Co sprawia, że coś staje się dziełem sztuki?

foto: archiwum prywatne

Hasior i skala dziwności

- Nie, rodziców nie rozpatrywałbym w kategoriach mistrz - uczeń - prostuje prof. Kamil Kuskowski. - Ale miałem takiego przewodnika w czasie liceum plastycznego [poszedł do Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem]. Ojciec, który się z nim przyjaźnił mnie do niego wysłał.

To był Władysław Hasior. Hasior mieszkał w swojej galerii. Chyba czuł się artystą totalnym, bo myślał przeszklić jedną ze ścian, żeby zwiedzający mogli patrzeć jak żyje i tworzy. Mistrz sztuki asamblażu, trójwymiarowych kompozycji złożonych z kawałków z życia codziennego i rupieci, którymi opowiedział o ranach, które zrobiła w nim wojna (będzie ją wspominał, przez obraz, kiedy któregoś dnia znalazł w ogrodzie zabitą Żydówkę, obok leżał grzebyk, który wypadł jej z włosów).

- Technika montażu, którą wykorzystuję w mojej twórczości, zestawiania ze sobą elementów pochodzących z różnych źródeł, to niewątpliwie zasługa Hasiora, który z kolei zaczerpnął ją od Duchampa - przyznaje prof. Kamil Kuskowski. - Uważał, że w sztuce wszystko już było, że sztuka jest wtórna wobec natury. Prawdziwym artystą jest ten, który nie naśladuje natury, ale ją interpretuje, umiejętnie z niej czerpiąc.

fot. Kamil Macioł

Bitwa pod Grunwaldem

Bitwa pod Grunwaldem wg Jana Matejki Kamila Kuskowskiego jest nawet tych samych monumentalnych rozmiarów co Jana Matejki. Tylko, że w ramie nie ma nic poza płaszczyzną koloru, będącą wypadkową wszystkich kolorów użytych w oryginale. Pośrodku znajduje się otwór, przez który można wejść do środka. A tam bitwa pod Grunwaldem toczy się w najlepsze. Tylko, że Kuskowski oddaje ją dźwiękiem, zaczerpniętym ze sceny bitewnej w „Krzyżakach” Aleksandra Forda. Czy historyczny obraz Matejki jest nam do studiowania sztuki potrzebny, czy wystarczy nam do uznania go za arcydzieło, bo został umieszczony w szkolnych podręcznikach?

- Ludzie zwykle patrzą na sztukę na zasadzie podoba się - nie podoba. A wszelka próba dyskusji kończy się na stwierdzeniu, że o gustach się nie dyskutuje - mówi prof. Kamil Kuskowski. - Coś pamiętają z lekcji plastyki czy innych, gdzie dotarły do nich szczątkowe informacje o jakimś artyście czy jego dziele. Na kliszach opierają swój odbiór sztuki.

Dalej: - To oczywiście wina systemu edukacyjnego w Polsce. Na renomowanych uczelniach na Zachodzie, obojętnie czy to zarządzanie, ekonomia czy filologia, są zajęcia z historii sztuki. Cały system edukacji w naszym kraju pod tym względem jest ułomny. Lekcji religii w szkole jest więcej nie tylko niż plastyki czy muzyki, ale i fizyki czy geografii.

foto: archiwum prywatne

Prawdziwi mistrzowie

Kończy ASP im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi i przechodzi cały proces kariery akademickiej w macierzystej uczelni. Wybór powstającej w Szczecinie Akademii Sztuki to szansa na realizację własnej wizji edukacji artystycznej.

W dawnych pracowniach mistrz przyjmował czeladników, a ci pracując w jego manufakturze stawali się jego naśladowcami, kształcąc swój warsztat do wykonywania ściśle określonych zadań, ten specjalizował się w malowaniu końskich kopyt, inny chmur na niebie. Dziś badacze „Mężczyzny w złotym hełmie”, uznawanego jeszcze do niedawna za jedno z najwybitniejszych dzieł Rembrandta, przypisują je jednemu z jego uczniów.

Prof. Kuskowski model ucznia naśladującego mistrza uważa za anachroniczny. - Budowanie relacji musi odbywać się na poziomie partnerskim i wynikać z poszerzonej dyskusji problemowej, w której każda ze stron wyciąga coś dla siebie - tłumaczy.

Na koniec ubiegłego roku na wystawie „Pomiędzy” w Trafostacji Sztuki, odnosi się do spuścizny artystów awangardy - Kazimierza Malewicza, Władysława Strzemińskiego i Katarzyny Kobro. Przypomina też cykl „M2”, w którym metr kwadratowy obrazu równa z metrem kwadratowym mieszkania (cykl nawiązuje do prac Pieta Mondriana). Jaka jest cena sztuki?

Obok wiszą „Obrazy obraz”, gdzie na monochromatycznej płaszczyźnie umieszcza obraźliwe cytaty m.in. wobec jego twórczości.

fot. Kamil Macioł

Akademia zmienia Szczecin?

Na powstającej dziewięć lat temu Akademii Sztuki w Szczecinie Wydział Malarstwa i Nowych Mediów może budować od podstaw (od tego roku akademickiego wydział już nie istnieje, uczelnia zmienia strukturę, wydzielając Kolegium Sztuk Muzycznych i Kolegium Sztuk Wizualnych).

- To, co było niemożliwe wówczas w Łodzi udało się zrealizować w Szczecinie, dzięki przychylności m.in. ówczesnego rektora prof. Ryszarda Handke - dodaje.

Ściąga na zajęcia kilkudziesięciu twórców należących do czołówki polskich artystów sztuk wizualnych. To m.in. : Zbigniew Rogalski, Paweł Książek, Igor Omulecki, Zorka Wollny, Paweł Bownik, Aneta Grzeszykowska, Mariusz Waras, Małgorzata Szymankiewicz, Karolina Breguła, Piotr Skiba, Bogdan Dziworski. Dojeżdżają z Gdańska, Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania, Łodzi, Berlina.

Około dwudziestu zamieszkało w Szczecinie: Łukasz Skąpski, Hubert Czerepok, Artur Malewski, Dariusz Fodczuk, Łukasz Jastrubczak, Małgorzata Mazur, Anna Orlikowska, Jarosław Hulbój, Robert Mleczko, Mikołaj Iwański czy Daniel Rycharski.

Zaczynają mierzyć się ze Szczecinem. Skąpski projektuje perfumy „Stoczniowiec” i przypomina zakłady, które upadły w Szczecinie. Waras na Pomorzanach maluje statek w doku, który nie popłynie, bo jest murowany. Coraz więcej słychać o absolwentach i studentach (czwórka wzięła udział w jednej z wystaw towarzyszących tegorocznemu Biennale w Wenecji).

Wielu chciałoby większej ich obecności w przestrzeni miasta.

- Większa widoczność studentów i absolwentów w przestrzeni miasta jest możliwa tylko przy większym wsparciu finansowym na poziomie samorządowym, a to jest niewystarczające i wynika z braku jakiejkolwiek strategii Wydziału Kultury Miasta w obszarze szeroko rozumianych przemysłów kreatywnych. W szczególności dotyczy to absolwentów, którzy po studiach z Szczecina po prostu wyjeżdżają, a jeżeli tego nie zrobili, to planują wyjechać w najbliższym czasie - stwierdza prof. Kamil Kuskowski. - Brakuje potrzebnego dialogu dotyczącego kierunków rozwoju w tej sferze. Wsparcia młodych twórców polegających m.in. na regulacji kwestii dotyczących wynajmu pracowni artystycznych. Powstawania miejsc wspierających działalność gospodarczą absolwentów w sektorze kreatywnym na wzór ArtInkubatora w Łodzi, Forum Designu w Krakowie, czy Centrum Designu w Gdyni czy Kielcach. Według danych m.in. Komisji Europejskiej branża kreatywna jest najprężniej rozwijającą się gałęzią gospodarczą na świecie. Mamy ambicje, żeby Szczecin był metropolią, tylko metropolia ma zupełnie inny poziom myślenia.