Szpak już odleciał i powróci najpewniej za rok. Warto więc zastanowić się nad tym, co nam przyniósł na przyszłość. Jakie kabarety mogą nas w najbliższym czasie miło zaskoczyć, jak wyglądały pierwsze dwa najważniejsze dla młodych wykonawców dni i czy hasło Władysława Sikory: „Kabarety nieroby” ma nadal rację bytu?
Szpak bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Do „świeżych” kabaretów podchodzi się przecież zawsze przymrużeniem oka- nastawia się na wpadki i wybacza je, ocenia z dystansem przygotowanie aktorskie i raczej nie stosuje się słów przytoczonego już W. Sikory, że „mamy za dużo pomysłów, by opierać swoje skecze na sytuacjach politycznych czy społecznych”. Każdy z kabaretów, który się zaprezentował godny jest szerszej uwagi, zaś ocena ogółu występów w pierwszym i drugim dniu może być jedynie pozytywna. Wynika to z dużej ilości serwowanego dobrego humoru, skeczy nierzadko powodujących śmiech aż do łez i pozytywnej atmosfery utrzymywanej przez prowadzących. Mimo więc niżej przytoczonych uwag pamiętać należy, że Szpak 2008 był wydarzeniem godnym miana bardzo dobrego przeglądu kabaretów.

DZIEŃ 1

W pierwszym dniu jedynie wielcy fani kabaretu Chatelet mogli być zachwyceni wyborem prowadzącego. Ja raczej nastawiałem się na kiepski, niezrozumiały żart i reagowanie śmiechem na własne dowcipy. Mimo, że antycypacja co do drugiej obawy początkowo się sprawdziła, to z biegiem czasu było tylko lepiej. Adam Małczyk prawie natychmiast złapał dobry kontakt z publiką, zaskakiwał swobodnym prowadzeniem i trafnymi dowcipami. Odnosiłem wrażenie, że często improwizował, jednak w sposób niezwykle trafny, porównywalny wręcz z genialną formą kamysowską. Mimo, że czasami prowadzący używał porównań dość luźnych: „dopakowany Rafał Kmita” to sformułowania typu: „Człowiek stoi, to wszystko płynie… Tak powiedział chyba Bob Marley” wprawiały publikę w dobry nastrój.
Występy kabaretów pierwszego dnia można porównać z dobrym, pięciodaniowym obiadem. Najpierw była dość smaczna, acz jeszcze studencka przystawka w postaci kabaretu ŚMIGŁOWCE. Prezentowali oni raczej humor słowny: „Wypchana ryba w formalinie” czy „Jak nazywały się największe przekręty podatkowe Średniowiecza? - Wały Chrobrego”. I chociaż rozpoczęli żartami miejscami o charakterze „kolonijnym” i początkowo byli zdenerwowani to z czasem prezentowali coraz wyższy poziom i przedstawiali ciekawe poczucie humoru.
Kabaret FORMA można porównać do wykwintnej acz nieco pikantnej zupy. Nie bali się oni przedstawiać skeczy odważnych i bazować na stereotypach m. in gejów, Niemców czy Żydów. Bardzo trafnie je wykorzystywali. Nie był to jednak humor wulgarny ale pikantny właśnie, co przejawiało się chociażby w skeczu o Niemcach, gdzie dziadek był członkiem domu kombatanta SS. Tego rodzaju teksty, sposób ich urzeczywistnienia na scenie i niepowtarzalne pomysły połączone z odwagą ich wykorzystania dały w rezultacie występ śmieszny i nierzadko zaskakujący. Szkoda tylko, że jedna z piosenek, która początkowo bardzo dobrze odzwierciedliła pomysł montypythonowskiego skeczu o biznesmenach pod koniec straciła na swej dynamice.
Trzeci kabaret- ŚWIERSZCZYCHRZĄSZCZ był daniem głównym. Ta grupa na wzór Umbilical Brothers zaskoczyła formą. Jest to chyba pierwszy kabaret tego typu w Polsce. Chociaż niektórzy mogliby zarzucić, że Ireneusz Krosny był, stosując język A’ YOY, praojcem komercyjnego kabaretu mima, to Świerszczychrząszcz rozbudowuje znacząco całą koncepcję występu. Olbrzymie znaczenia ma muzyka i efekty dźwiękowe. Mimo, że kabaret istnieje dopiero od roku to ścieżka dźwiękowa dograna jest „na ostatni guzik”. Skecze nie są krótkimi scenkami opartymi na jednorazowych pomysłach. Cechuje je szeroka fabuła i nagłe zwroty akcji. Powoduje to, że przez cały występ jesteśmy ciekawi dalszych losów bohaterów i zaskakiwani. Dołączając do tego świetną interakcję z publiką, genialną grę aktorską stwierdzam, że jest to kabaret godny miana dania głównego.
Ostanie dwa kabarety pozostały na deser. Ciężko określić, który z nich był sufletem, a który dobrym Porto, jednak nie ulega wątpliwości, że i tym i tym najeść się nie można. Kabaret STATYW rozpoczął dobrze- „skeczem orgiami”, który angażował publikę. Wzrok zaś angażowały obcisłe getry występujących. Dowcip Statywu był dość prosty. Ciekawie przedstawiała się piosenka miłosna do Marii, w której na końcu okazuje się, że jest to Maria po operacji- Jan Maria. Małym zgrzytem okazał się natomiast pomysł na skecz, który został powielony również w występie ostatniego kabaretu SZYDERA. Świadczy to poniekąd, mimo, że oba skecze były dopracowane i śmieszne, o braku oryginalności. Ostatnia grupa z Wałbrzycha przedstawiła też dość powszechnie używany pomysł tłumaczenia- tym razem tłumaczenia z gestów. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że po „Fuckerach”, żaden skecz oparty na tym pomyśle (nawet biorąc pod uwagę Grzegorza Halamę i Jarosława Jarosa) nie ma racji bytu. Dwa ostanie kabarety mimo większych lub mniejszych zastrzeżeń również prezentowały dość wysoki poziom i potrafiły rozbawić publiczność.

DZIEŃ 2

Wydawało się, że drugi dzień Szpaka nie może być już lepszy. W końcu bardzo dobre prowadzenie Adama Małczyka i koncert kabaretów na czele z Formą i Świerszczychrząszczem postawiły poprzeczkę bardzo wysoko. Przygotowałem się więc na występ poprawny lecz raczej nie porywający. W tym przekonaniu utwierdzili mnie początkowo prowadzący- przedstawiciele formacji STADO UMTATA. Chociaż ciekawym pomysłem okazało się przygotowanie plansz z określonymi hasłami, które publika wykrzykiwała przed zapowiedzią nazwy kabaretu (typu „witamy”, „lubimy”) to całość nie zachwyciła. Agata Biłas i Krzysztof Qlpa Kulpiński wydawali się zdenerwowani i nazbyt przygotowani do pełnionej roli. Objawiało się to w braku twórczej improwizacji. Przykładem może być jeden z opowiedzianych dowcipów o dwóch krowach w rzeźni. Prowadzący w poincie użył słowa „kuźwa”, co oczywiście odebrało dowcipowi cały smaczek. Takie purystyczne zachowania dystansowały widownie i prowadzących. Nic więc nie zapowiadało, że koncert dorówna występowi z dnia wcześniejszego.
Rozpoczął kabaret OTO ONI, który w dużej mierze opierał swój komizm na wysokim głosie głównego występującego. Odnosiło się wrażenie jakby tuż przed występem zażył on porządną dawkę helu. Oto Oni rozpoczęli dobrze- skeczem o muzeum, w którym skojarzenia m. in. Króla Łokietka z zimnym łokciem dresiarza powodowały salwy śmiechu na widowni. Dalej było niestety gorzej- skecz wzorowany na „Badylu” Roberta Górskiego, chociaż odważny i dobrze napisany to treściowo studencki oraz potemowski skecz aktorski (ze względu na dość słabe zdolności aktorskie) nie okazał się rewelacją. Występ zakończył wykorzystywany często pomysł umiejętnego użycia wykrywacza kłamstw, który głośnym „bipnięciem” oznajmiał nieprawdę zdania wypowiedzianego ze sceny. Oto Oni okazali się kabaretem z jednej strony śmiesznym z drugiej z dość kiepską grą aktorską i mało oryginalnymi pomysłami.
Kabaret POMIMOCHODEM rozpoczął od lekcji gotowania. Z wyraźnie francuskim akcentem kucharz próbował rozbawić nas sformułowaniami „bierzemy szmat, ale uważamy bo to szmat drogi”, czy „wrzucamy wszystko do garu” po czym rozbrzmiewała dźwięczna muzyka Garou. W parze z kucharzem występował całkowicie niepotrzebny reżyser. Wtrącony gdzieś w środku występu genialny skecz o roli pełnionej przez komisje gier i zakładów w losowaniu Lotto mógł skutkować ostrymi bólami brzucha. Podobnie jak niektóre fragmenty koncertu życzeń. Chociaż pomysł to oklepany i pojawiły się sformułowania typu: „dla pana Roberta, który obchodzi … rondo w godzinach szczytu”, to sposób przedstawienia piosenki- teledysku doprowadzał do łez. Występ Pomimochodem stał się zapowiedzią wzlotu Szpaka na wyżyny.
Pierwszym z trójcy zasługującej na wyróżnienie był KABARET SNOBÓW. Już otwierającym skeczem, w którym w komiczny sposób przedstawiali poszczególnych widzów jako samochody, zyskali przychylność publiki. Poziomem tego skeczu zbliżyli się i przypominali dobre skecze KMN. Cięty i odważny dowcip ukazany w „rydzykownej” prognozie pogody a także dobra interakcja z widzami w kolejnych skeczach i przyzwoita gra aktorska wpływały na doskonały odbiór tego kabaretu. Wśród interesujących pomysłów, śmiesznych dialogów i dobrze napisanych tekstów pojawił się jednak jeden zgrzyt- banalny skecz o Polsce, która przychodzi do lekarza, a w tym skeczu dowcip o Naszej- klasie. Było to jak cierpka wisienka na torcie, która popsuła cały smak. Należy dodać do tego mniejsze zgrzyty w postaci zwrotów „nie nadanżałeś” i „pierdzielnęłem”, które nie wydawały się być użyte celowo. Snoby więc, mimo że z publiką wprost genialnie się dogadywały to za sprawą małych wpadek nie stały się najlepszym kabaretem tego wieczoru.
Na widok następnego kabaretu należałoby wykrzyknąć z francuskim akcentem: „Skrebleee”. Dwaj „faceci o „słusznej” posturze i twarzach zabójców” (jak sami o sobie piszą) ze szpakowego zestawienia wydawali się pozycją najmniej godną uwagi. Na szczęście bardzo miło mnie rozczarowali. Znamienne jest to, że SAKREBLE udowadnia, iż by zrobić bardzo dobry kabaret nie potrzeba rzeszy występujących. Jak się okazuje, gdy dopisuje dobry pomysł, gra aktorska jest dopracowana a dowcip ciekawi swoim absurdem to dwie osoby na scenie całkowicie wystarczą. Do tego dokładamy piosenki, z których jedna jest odważna (bo o włosie w nosie), ale nie obrzydliwa i już otrzymujemy smaczny i inteligentny mix a’la Sakreble. Próżno w nim szukać skeczy obśmiewających polityków czy strajki lekarzy. Przewodnim tematem jest sam żart, powodujący, że ten rodzaj dowcipu będzie śmieszny nawet gdy już dawno zapomnimy kto to jest Ojciec Dyrektor. Poziom występów rósł więc odwrotnie proporcjonalnie do pozostałego do końca czasu. Ostatni kabaret, po dojrzałym i wysmakowanym występie Sakreble, winien więc zaskoczyć energią i czymś ekstra. O dziwo tak też się stało.
Inaczej niż dnia pierwszego otrzymaliśmy na koniec wieńczącą tort wisienkę w postaci kabaretu KLAKIER. Tym co zaskoczyło była wspaniała, moim zdaniem, porównywalna ze Świerszczychrząszczem lub nawet lepsza, gra aktorska. Odniosłem wrażenie, że nie jest to kabaret, który istnieje dopiero od trzech lat, ale w pełni profesjonalna grupa. Nie przytłaczali jednak topornym poczuciem humoru. Niestety nie wystrzegli się natomiast nawiązania do Ojca Dyrektora- przedstawili go jednak jako Imperatora z Gwiezdnych Wojen a sformułowania typu „Diecezja należy do Ciebie” często powodowały wybuchy śmiechu. Decyzję czy bardziej spodoba się prostolinijnie intelektualny dowcip Sakreble czy energicznie acz z głową zagrany występ Klakiera a może odważna interakcja z publiką Kabaretu Snobów zostawię widzom drugiego dnia Szpaka 2008.

FINAŁ

Do finału dotarły kabarety: Forma, Świerszczychrząszcz, Pomimochodem i Kabaret Snobów. I chociaż werdykt dnia pierwszego nie budził wątpliwości to z decyzją dnia drugiego można dyskutować. Nie tyle zwycięzcy zagrali źle co Skarebloe i Klakier okazały się bardzo dobre i wyróżniały się zdecydowanie na tle pozostałych. Oddać jednak należy, że finałowym zwycięzcą okazał się, przez wielu uznawany za najlepszy, Świerszczychrząszcz. Niestety żal, że nie dane było nam obejrzeć, zapewne zaciętej, walki jaką rozegraliby z Sakreble i Klakierem.
Szpak już odleciał i powróci najpewniej za rok. Przyniósł ze sobą mnóstwo ciekawego humoru prezentowanego przez dobre lub bardzo dobre kabarety. Warto zajrzeć na ich strony internetowe, zapoznać się z programami i ludźmi je tworzącymi. Warto też przekonać się, że rzekome nieróbstwo kabaretów to już przeszłość. Miejmy tylko nadzieję, że już za rok Szpak jako typowo szczeciński gatunek powróci z ciepłych krajów i zaprezentuje się nie gorzej niż w tym roku.

Podziękowania za trafne uwagi dla Krzysztofa Ojrzanowskiego