Z przyczyn technicznych był to trochę nietypowy występ. Na pewno jednak Hey usatysfakcjonował większość obecnych wczoraj w „Słowianinie” osób, chcących posłuchać na żywo utworów z najnowszej płyty tej formacji.

Elektroniczny wstęp

Tego wieczoru, przed zespołem Katarzyny  Nosowskiej, wystąpił duet UL/KR. Tegoroczny, debiutancki album tej grupy, założonej przez  Błażeja Króla  i  Maurycego Kiebzaka-Górskiego, to sugestywny melanż takich gatunków jak new age i dark wave. Teksty idealnie dopełniają ten przekaz. „Brodzę w korycie nocy. Najłatwiej byłoby tu zostać. Nie ma słów na tej otchłani. W błocie ugrzęzły wiosła” to początek utworu „Brodzę”, który zabrzmiał pod koniec tego niespełna  czterdziestominutowego  setu. Oczywiście panowie wykonali też podczas niego swój najbardziej znany numer - „Tuż nad głowami”, a publiczność nagrodziła ich umiarkowanym aplauzem.

Wiadomo było, że więcej emocji zostanie wyzwolonych nieco później, kiedy na scenie zainstaluje się  tak oczekiwany przez wszystkich, Hey. Tym razem zespół ten przyjechał w większym składzie. Oprócz Kasi, Marcina Żabiełowicza, Jacka Chrzanowskiego, Roberta Ligiewicza i Pawła Krawczyka zobaczyliśmy nowego muzyka - Marcina Zabrockiego (współpracującego wcześniej z grupami: Biff, Pogodno Mordy i Mr Zoob), który obsługiwał klawisze i w trakcie występu bynajmniej nie pozostawał w cieniu swych kolegów, o czym później.

Wszystkim prześladowcom

Kiedy wszyscy weszli na pogrążoną w niebieskim świetle, występ rozpoczął się od dwóch nowych kompozycji z płyty – „Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan” – czyli „Bez chorągwi” i „Wody”. Po nich nastąpił pierwszy skok w przeszłość (choć niedaleką) w postaci  „Umieraj stąd”, a następnie popłynęły już starsze piosenki m.in. „Muka” dedykowana wszystkim  prześladowcom. W tej części występu bardzo ważną rolę odgrywały światła, które uatrakcyjniły go bardzo znacząco. Sprawny przebieg koncertu został jednak zakłócony w momencie, kiedy Hey zaczął grać tytułowy utwór z nowej płyty. Mikrofon odmówił wówczas posłuszeństwa i głos Katarzyny przestał być słyszalny.

Parostatek i Maja

Podczas gdy  techniczni przez kilka minut próbowali naprawić usterkę, publiczność została rozbawiona wykonaniem przez Marcina dobrze znanego szlagieru „Parostatek”. Nie tylko zagranego, ale też zaśpiewanego przez tego muzyka. Po tym niespodziewanym przerywniku

Hey jeszcze raz, tym razem z wokalem, wykonał „Do Rycerzy...”, a zaraz po nim „Lilię, kulę i cyrkiel”. Z nowej płyty muzycy przedstawili jeszcze m.in. „Podobno” rozpoczęte mocnym bębnieniem Kasi (zaopatrzonej  w odpowiedni sprzęt), „Wilk vs. Kot” oraz mój ulubiony fragment  czyli „Co tam”. Tuż po tym utworze publiczność otrzymała kawałek z debiutu Heya – „Teksański”. Oczywiście przyjętym z wielką radością, a następnie kolejny rytmiczny pocisk – „Sic”. W międzyczasie znów nastąpiła nieplanowana przerwa (z powodu gitary Pawła, która „zastrajkowała”). Została wypełniona kolejnym popisem Marcina Zabrockiego, który sięgnął po klasykę bajkową i zaintonował „Pszczółkę Maję”...

Z początku historii

Katarzyna była wyraźnie skonfudowana wynikłymi komplikacjami. Chcąc zatrzeć złe wrażenia wybrała na zakończenie aż dwa utwory z początku 20-letniej historii zespołu -  „Zazdrość” oraz „Moją i Twoją nadzieję”, a pomiędzy został zagrany  spokojny, kołyszący numer Becka „Everybody's Gotta Learn Sometimes”. Taki finał z pewnością ukontentował  nawet najbardziej kapryśnych widzów.