Szczecin w ostatnich latach błyskawicznie nadrabia kulturalne zaległości. Nasze miasto odwiedzili już niemal wszyscy wielcy jazzmani. W czwartek, 15 czerwca, do tej listy „dopisał się” kolejny gigant - amerykański trębacz Wynton Marsalis!

Imponujący epilog

To wydarzenie było specjalnym punktem programu festiwalu Szczecin Jazz, który rozgrywał się w Szczecinie w marcu. Organizatorzy w tym roku przygotowali dla nas serię ciekawych koncertów (m.in. z udziałem Keyona Harrolda Billa Saltera), a występ Marsalisa stał się imponującym epilogiem całej imprezy. Artysta przyjechał do Szczecina już dzień przed koncertem by poprowadzić warsztaty dla studentów. W studio Radia Szczecin opowiadał o historii jazzu i odpowiadał na pytania młodych muzyków.

 

Wyśmienita lekcja

W czwartek w Filharmonii pojawił się na scenie wraz z renomowaną amerykańską orkiestrą Jazz at the Lincoln Center. Grają w niej tacy instrumentaliści jak Kenny Rampton – trąbka, Chris Crenshaw – puzon, Victor Goines - klarnet czy Carlos Henriquez – kontrabas, a lider wcale nie wybrał miejsca na przedzie, ale usiadł za swoim pulpitem w środku, utrudniając pracę fotografom... Muzycy przedstawili około 40 minutową „lekcję swingu”. Wynton zapowiadał standardy z dorobku Duke`a Ellingtona, dodając kilka anegdot, a muzyka która brzmiała ze sceny to była wyśmienita, soczysta ilustracja jego słów. Chociażby utwór „Big House Blues”, zagrany pod koniec, skrzący się od emocji, które udzieliły się też publiczności.

 

Jazzowa symfonia

W drugiej części wieczoru skład muzyków jeszcze się poszerzył. Dodano jeszcze więcej instrumentów (m.in. wibrafon), a do Amerykanów dołączyła sekcja smyczkowa orkiestry Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. Wtedy została zaprezentowana „Symfonia nr 3 „Swing Symphony” – wspaniałe dzieło Marsalisa, w którym autor twórczo komentuje historię czarnej muzyki rozrywkowej, a muzykami dyrygował Matthew Coorey. W zagranej z wielkim rozmachem, długiej, podzielonej na części kompozycji, usłyszeliśmy zatem elementy ragtime’u, mambo, odniesienia do bebopu i gospel i oczywiście klasyczny, nowoorleański jazz. To był znakomity popis inwencji i czystości brzmienia. Przy tak złożonej aranżacji muzyka zabrzmiała bardzo efektownie, co oczywiście docenili widzowie.

 

Dłużej niż w programie

Owacje na stojąco spowodowały, że koncert przedłużył się jeszcze o kilkadziesiąt minut, bo Marsalis postanowił przedstawić jeszcze dwie nadprogramowe (krótsze oczywiście) kompozycje, ku wielkiemu zadowoleniu publiczności, a w jednej z nich zaprezentował doskonałą partię solową na swej trąbce. Nie mam wątpliwości, że to był jeden z najbardziej poruszających koncertów w tej sali, a gościła ona już przecież bardzo wielu znakomitych muzyków. Po raz kolejny można było się przekonać, że jazz w formule bigbandowej, to gwarancja niezwykłych wrażeń!