Tytułowa „Gąska” jest aktorką grającą w prowincjonalnym teatrze i prowodyrką wszystkich wydarzeń w sztuce. Przedstawienie to jest „farsą na serio, rozegraną na trzy kobiety, dwóch mężczyzn i jedno łóżko” (po dalszą część opisu fabuły odsyłam na stronę teatru). Sztuka więc powinna być ciekawa, z dobrą treścią i rzeczywiście soczystymi tekstami.

GĄSKA PO RAZ PIERWSZY


Pierwsza część spektaklu jednak zaskakuje. To chyba najlepsze określenie, bo zbyt łagodne byłoby stwierdzenie, że nie jest genialna. Przyzwyczajony jestem do tego, że Teatr Polski serwuje nam przedstawienia najwyższej klasy, dlatego zaskoczenie nie jest czymś pożądanym. Rzeczywiście dobre i zaskakujące teksty wywołujące początkowo salwy śmiechu z czasem zaczynają irytować i wprowadzają lekką konsternację. Bo czyż nawet najinteligentniejsze obelgi ujęte w najtrafniejsze metafory i lingwistyczne żarty z czasem się nie znudzą?


Pierwsza część wydaje się przegadana i bez wyraźnie zarysowanej fabuły. Dobre, a miejscami bardzo dobre, dialogi i ich wykonanie nie wystarczą do zagwarantowania pozytywnej oceny. Chociaż dosadność słowa wznosi sztukę ponad patetykę poetyki (co jest dla mnie niezwykle ważne) i powoduje, że przedstawienie jest autentyczne, to po pewnym czasie przemija u widza możliwość pełnego przyswajania wyszukanych przekleństw.


Również pewna kakofonia stylu lekko psuła całą zabawę. Wśród agresywnych treści przewijają się pełne zadumy monologi. Nie współgra to ze sobą- owa zaduma może służyć wzmocnieniu treści komediowych, ale w tym wypadku zagrana jest zbyt prawdziwie. Z drugiej strony przedstawiana jest zbyt sztucznie by rzeczywiście dawać do myślenia. Brakuje więc tutaj harmonii pomiędzy śmiechem a melancholią


To, co osobiście mnie jeszcze uwierało, to fakt, że w pierwszej części brakuje panów. Wiem, że nie jest to wina reżysera czy aktorów, bo cóż oni winni koncepcji autora sztuki? Widać tu przeto, że potęga Teatru Polskiego opiera się, nic nie ujmując dobrej grze pań, na panach. Ponowie w większym wymiarze pojawią się dopiero w drugiej części. I tak dochodzimy do przerwy, na którą to wychodzi się rozbawionym tekstami lecz z ogromnym niedosytem treści.


W PRZERWIE


Właśnie w przerwie wspomnieć należy o zachowaniu widowni. Zdaję sobie sprawę, że teatr nie jest już miejscem mało popularnym i snobistycznym, jednak dzwoniące w trakcie spektaklu komórki przypominają raczej klimat kina niż teatru. To jest ta nasza obecna „kiełkowatość” elżbietańska w postaci, służących za cały komentarz do przedstawienia, dzwonków „crazy frogg” czy podobnych.


Najdziwniejsze jednak było, gdy podczas jednego z dialogów, który kończył się słowem „cipa”, na sali rozbrzmiały dwa, młode, dziewczęce, „chichrające się” głosiki. Sytuacja ta była tyleż zabawna co krępująca, bo spektakl nie stronił od zmyślnych wyzwisk i słów typu „pałologia”. W tej jednak jednej chwili cała publika milczała (bo dialog nie dawał podstaw do śmiechu) a dwie osoby za sprawą „cipy” bawiły się przednio (sic!). Gwoli wyjaśnienia, nie twierdzę, że słów takich w teatrze naszym ogromnym nie należy używać i nie można się bawić. Wręcz przeciwnie- należy śmiać się głośno i używać słów dosadnych, ale dwa takie głosiki potrafią wprawić w zażenowanie i popsuć nawet najpiękniejszą obelgę płynącą ze sceny.

GĄSKA PO RAZ DRUGI


Gdy przerwa długości około dwóch papierosów skończyła się można było z powrotem zająć miejsce w wygodnym fotelu. W części drugiej, która broni całe przedstawienie, obok Olgi Adamskiej, Katarzyny Bieschke (osobiście uważam, że najlepsza rola kobieca) oraz Katarzyny Sadowskiej dużą rolę zaczynają odgrywać panowie: Adam Dzieciniak i Michał Janicki. Już nawet przez to ten fragment spektaklu wydaje się pełniejszy i bardziej zrównoważony. Pojawia się również lekko skomplikowana fabuła i więcej ruchu na scenie. Kompozycja nie jest już tak statyczna, a sceny nie opierają się jedynie na humorze słownym- coraz większą rolę zaczyna odgrywać humor sytuacyjny. Przeplatające się sceny pompatyczne i komediowe odegrane są bardzo dobrze. Chociaż nie mogłem pozbyć się niekiedy uczucia niepokoju, pt. „czy uda im się płynnie przejść z tragedii do farsy”. Oczywiście nie było z tym trudności, jednak samo takie odczucie wpływa na niekorzystny odbiór sztuki.


Jak już jednak wcześniej wspomniałem część druga broni przedstawienie. Jest za to mała, ale to niezwykle kłująca szpilka, która wychodzi dopiero na sam koniec. Gdy pointa zostaje już osiągnięta i widz myśli, że wyjdzie ze spektaklu z poczuciem spełnienia, bo przecież mógł z łatwością główną myśl uchwycić, zostaje ona wypowiedziana ze sceny. Zepsuło mi to całkowicie koncepcję końca i sądzę, że sztuka byłaby lepsza bez „słownego sprzedawania” pointy. Z drugiej jednak strony odnoszę wrażenie, że jest to spektakl dla ludzi, którzy wcześniej stronili od tego typu rozrywki. Ma on przekonać osoby do tego, że teatr jest czystą zabawą i może dlatego takie przedstawienie końca jest uzasadnione, może…



Spektakl jest dobry- niestety, bo nie jest wyśmienity. Doskonała realizacja tekstów nie współgra z ich natężeniem i chyba brakiem dobrego pomysłu na realizację pierwszej części spektaklu. Wychodzę więc z przedstawienia z przeświadczeniem, że teatr nasz widzę ogromy, czasami jednak tylko ciut mniejszy.



podziękowania za trafne uwagi dla Krzysztofa Ojrzanowskiego