Zapowiadało się naprawdę ciekawie. Dużo różnorodnych kapel, Słowianin, duże oczekiwania. Szkoda, że nie wszystko wyglądało do końca tak, jak powinno. Zawiniły głównie kwestie techniczne.

Relatywnie wysokie ceny biletów zniechęciły szczecińskich fanów ciężkiego grania i sobotni gig był w kontekście frekwencji najsłabszym, jaki w tym roku widziałem w „Sławku”. Poziom występów większości kapel bardzo trudno mi ocenić. Większość z nich miała bowiem olbrzymie problemy natury technicznej. Godsend na ten przykład zupełnie nie był w stanie zaprezentować pełni swoich możliwości. Zawodził albo mikrofon, albo nagłośnienie którejś z gitar, albo wszystko na raz. Żaden numer nie zabrzmiał tak, jak powinien.

Żal było patrzeć na zdezorientowanych i bezsilnych artystów, którzy nie byli w stanie pokonać Siły Wyższej. Wszyscy jednak bardzo dzielnie stawiali czoła przeciwnościom losu i robili wszystko, żeby zadowolić publiczność. W tym kontekście wyróżniłbym zespół Stahlmann, który pomimo kilku przerw w występie (problemy z gitarą, podłączeniem samplera i nie tylko) złapał z widzami świetny kontakt i pozostawił po sobie doskonałe wrażenie.

Całe szczęście, że sprzęt udało się okiełznać przy okazji długiego, 70-minutowego występu gwiazdy wieczoru, Quo Vadis. Panowie zagrali bardzo przyzwoicie, jak to mają w zwyczaju. Nie zabrakło repertuaru z nowego albumu („Russia” czy „Bomb of Fire”) jak i wielu starszych numerów, takich jak „Dominus”, „NKWD” czy wspólnie z publiką odśpiewanego hymnu szczecińskiej Pogoni. Nie zabrakło rzecz jasna coverów, które zawsze były mocną stroną kapeli. Było „Pretty Woman”, było „Symphony of Destruction” i nie tylko. Zgodnie z przewidywaniami – dobry występ.

Podsumowując – straszna szkoda. Straszna szkoda, że do Słowianina nie przyszło więcej osób. Szkoda, że tak dużą porażką okazała się być oprawa techniczna. Trzymam kciuki za to, że organizatorzy nie stracą zapału do robienia tej imprezy, której potencjał oceniam naprawdę wysoko.