Premiera filmu „Three days in Szczecin” przyciągnęła tłumy. Produkcja, którą obejrzeli widzowie wypełnionego po brzegi Teatru Lalek „Pleciuga” opowiada o wizycie najwyższych władz PRL, z Edwardem Gierkiem i Piotrem Jaroszewiczem na czele, w Stoczni Szczecińskiej w Styczniu ’71 podczas strajku robotniczego. Film jest o tyle ważny i wyjątkowy, bo powstał na podstawie taśm, które nagrali strajkujący robotnicy. Nagrania te wyciekły na zachód i tak w 1976 roku powstał film „Three days in Szczecin”. Po 37 latach produkcja doczekała się premiery w samym Szczecinie. Sala była wypełniona po brzegi.

Pomysłodawcą i reżyserem filmu był Brytyjczyk Leslie Woodhead. Scenariusz stworzył Bolesław Sulik – socjolog i dziennikarz, pracował m.in w Radiu Wolna Europa. Do tej pary dołączył jeszcze konsultant – Edmund Bałuka – przewodniczący styczniowego Komitetu Strajkowego w stoczni. Warto dodać, że film jest dokumentem fabularyzowanym (docudrama), angielscy aktorzy grają strajkujących robotników. Produkcja jednak oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Wyświetlenie filmu poprzedziły rozmowy dotyczące wydarzeń stycznia '71. Seans wywołał głębokie poruszenie na sali. Wiele osób na głos komentowało to co widzi na ekranie. 

 
- Muszę przyznać, że bardzo mi się podobał. Szczerze mówiąc zupełnie inaczej wyobrażałem sobie ten film przed pokazem – wyznaje nam Jan Skolimowski z portalu sedina.pl -  oczywiście wcześniej były urywki tego filmu, gdzie najbardziej takim momentem , który  dawał do myślenia, to ten moment gdy Edward Gierek w wersji angielskiej wchodzi i mówi: „My name is Edward Gierek” z takim angielskim akcentem. To było to coś, co spowodowało,  że ten film chciałem zobaczyć jeszcze bardziej niż wcześniej.  I przyznam, że ta realizacja polskich realiów, przez Brytyjczyków pozwalała wczuć się w klimat. Nawet gdy widz przyzwyczaił się do języka angielskiego to odnosiło się wrażenie, że wydarzyło się to naprawdę. Nie było w tym żadnej sztuczności, która mogłaby przeszkodzić w odbiorze tego filmu. 
 
Dyskusje na temat projekcji trwały jeszcze długo po seansie. Jan pamięta te czasy i przyznaje, że film przypadł mu do gustu
– Podobał mi się.  To było dosłownie oparte na wydarzeniach, które my sami przeżyliśmy. W tamtych czasach panował ucisk. To był Kraj typowo socjalistyczny. Jeśli ktoś zrobił czy powiedział coś nie tak, był prześladowany. Myśmy to wszystko przeżyli i ten strajk był taki jak w tym filmie pokazano.
Do rozmowy przyłącza się Edward
-  My przeżywaliśmy to nieco inaczej. Byliśmy na stoczni Gryfia,na wyspie było inaczej, otoczona była ona okrętami milicji.  Były trudności z dostarczaniem żywności. Tu na stocznie to jedzenie przynosiła rodzina przez bramę. U nas brakowało tej żywności. Było na wyspie kilka kiosków, ale wszystko szybko zostało wysprzedane. A później jak chodziliśmy na statek żeby trochę zupy dostać, to dostaliśmy 20 litrów na 100 osób. Jak można było to podzielić? Ludzie bili się o tą zupę. Całkiem dosłownie film nie oddaje tamtych czasów, bo my to inaczej żeśmy to przeżywali, ale trzeba przyznać, że oddaje ducha tamtych wydarzeń. Dla Bogdana w filmie zabrakło archiwalnych materiałów
– Fakty mówione były, ale zabrakło rzeczywistych zdjęć, za mało ich było. Duch tamtych wydarzeń był, ale przydałoby się w ten obraz wpleść więcej materiałów archiwalnych. 
 
Instytut Pamięci Narodowej wykupił licencję tylko na jeden pokaz. Czy szczecinianie będa mieli jeszcze okazję zobaczyć produkcję, tego nie wiadomo.