Podczas niedzielnych występów w ramach festiwalu Musica Genera można było zobaczyć zarówno kilka nowych twarzy jak też niemalże stałych bywalców przeglądu. Tak więc było różnorodnie i na brak interesujących doznań raczej nikt nie narzekał. Bohaterem wieczoru stał się Martin Siebert, który wystąpił w dwóch konfiguracjach personalnych, a przy tym zagrał w najlepszym występie tego dnia.
Grzegorz Dymiter znany z rockowych czy post-rockowych wcieleń (m.in. Mordy, Ewa Braun, Mapa), aktualnie przede wszystkim kreujący nowe pomysły pod szyldem Emiter, rozpczął koncertowy set w teatrze Kana. W ubiegłym roku wydał swój ostatni jak dotą album – „Sinus” i ci, którzy znają ten materiał, wiedzieli czego można się spodziewać po tym twórcy na żywo. Przekaz ten był swego rodzaju strumieniem dżwiękowym o niejednorodnej strukturze powstałym przy użyciu elektronicznych „narzędzi” wzbogaconym o kontrolowane zakłócenia. Odniosłem wrażenie, że byłby dobrą ścieżką dżwiękową do jakiegoś niezależnego filmu (zresztą Dymiter często współpracuje z ludźmi kina i teatru).

Ben Zeen czyli duet Paweł Cieślak (elektronika)/Maciej Ożóg (syntezator analogowy) to projekt dwóch bardzo zakorzenionych w alternatywnej sztuce twórców. Dają w nim wyraz swoim pomysłom na własne, nieszablonowe ujęcie elektronicznej muzyki improwizowanej. W odróżnieniu od propozycji Emitera był to kolaż dźwiękowy bardziej chropowaty w swej fakturze, bliższy dekonstruktywistycznym koncepcjom w muzyce eksperymentalnej. Poza tym wzbogacony został o obraz video.

Podczas kolejnego występu, już w studiu S1 Polskiego Radia Szczecin eRikm (Francja) Martin Siewert (Austria) za pomocą gramofonów i gitary wspiieranej elektroniką poszerzyli spektrum emocji, które stały się udziałem publiczności, skutecznie łącząc zdwałaby się odległe iod siebie światy. Elementy akustyczne, liryczne niemalże - w sposób wyrazisty i bardzo przemyślany powiązane zostały z twardą elektroniką. Niewątpliwie nie był to jedynie dutet przyjaciół i pokrewnych artystycznie realizatorów, którzy postanowili spróbować stworzyć coś razem. Wydaje mi się, że porozumienie między oboma panami było znacznie bardziej wyrafinowane. Wspólnie udało im się zagrać znakomity set, z bardzo dokładnie „ustawioną” dramaturgią.

Kolejni twórcy na scenie - Valerio Tricoli i Robert Piotrowicz (gospodarz festiwalu) mieli więc niełatwe zadanie jeżeli chcieli po tak interesującym koncercie, zaproponować coś równie godnego uwagi. Jednak to im się udało, a to głównie za sprawą odmiennej formy swego występu. Tricoli to bardzo kreatywny muzyk, poszukujący przy użyciu sprzętu analogowego, takiego jak szpulowe magnetofony, mikrofony czy syntezatory, nowych form wyrazu. Czerpiący z bogatego źródła muzyki konketnej , a przy tym stosujący najnowsze efekty foniczne, niejednokrotnie bardzo wybuchowe. Jego preparacje można przyrównać do czegoś w rodzaju audiodetonacji, przy odbiorze których wrażenia wzrokowe także odgrywały bardzo dużą rolę. Piotrowicz uzupełniał poczynania swego partnera, głównie posługując się syntezatorem analogowym i budując dodatkowe elementy struktury improwizacji. Umiejętne operowanie światłem i ciemnością sprawiły, że występ ten stał się jeszcze bardziej frapujący.

Trapist czyli austriacko-kanadyjska formacja zamukająca swym występem festiwal to trio w składzie: Martin Brandlmayr - instrumenty perkusyjne, Martin Siewert - gitara, elektronika, Joe Williamson – kontrabas. Był to chyba najbardziej eklektyczny muzycznie tego dnia występ zważywszy, że panowie nie ograniczają swego po widzenia do jednego nurtu, ale wybierają różne, potrzebne im składniki z takich gatunków jak rock, noise czy free jazz. Za sprawą tych dźwieków mogliśmy obcować z interesującą koncepcją muzyki eksperymentalnej jako wypadkowej tradycyjnych brzmień i nowych dokonań improwizatorskich. Efekt był na tyle dobry, że publiczność wytrwale wiwatowała starając się w ten sposób by Trapist wykonał jeszcze coś na bis. Ostatni, bardzo dynamiczny utwór, był świetnym finałem tego występu jak też całego festiwalu.