Bossa nova to kierunek muzyki jazzowej, który stał się popularny w latach 60-ych ubiegłego wieku.. Oparty jest na elementach muzyki ludowej, szczególnie tańca samba. Antonio Carlos Jobim jest uważany za jego twórcę, a wielu rodaków tego brazylijskiego wirtuoza z powodzeniem kontynuuje te tradycje. Należy do nich m.in. Vinicius Cantuaria. Do tej pory był u nas bardziej znany ze współpracy z takimi muzykami jak David Byrne i Laurie Anderson (zagrał m.in. na jej płycie “Life On A String”) czy też Bill Frisell, z którym był w Polsce w 2003 roku. W ostatnią niedzielę przyjechał do Szczecina, by w Filharmonii Pomorskiej, z własnym zespołem przedstawić swoje autorskie kompozycje.
Świeżo wydany album tego twórcy nosi tytuł "Cymbals" i oczywiście kompozycje z tej płyty zostały wykonane podczas tego wieczoru. Interludium inicjujące cały występ było dość mroczne. Powoli narastające dźwięki imitujące głosy natury, szum wiatru, plusk rzeki wprowadziły nas w gorący klimat Ameryki Południowej. W dalszej części muzycy (David Binney – saksofony, Paul Socolow – bas, Adriano Santos – perkusja, Marivaldo dos Santos – instrumenty perkusyjne oraz lider – śpiew, gitara) stworzyli wysmakowaną, pełną subtelnych barw ucztę dla wszystkich, którzy są otwarci na sztukę niekonwencjonalną. Nie jest to bowiem tylko lekka, przyjemna muzyka tła. Jej odbiór wymaga trochę skupienia, większego zaangażowania. Prawie dwugodzinny koncert Brazylijczyków niejednokrotnie przeobrażał się w harmonijny, ale wyrafinowany przekaz, niekoniecznie skłaniający do tańca i radości. Wyczuwało się w tej muzyce jakiś niepokój, refleksję. Choć portugalskie słowa piosenek były zrozumiałe tylko nielicznym to takie nazwy jak “Ipanema” czy “Copacabana” (tak często pojawiające się w utworach z kręgu bossa novy), które padały w nich, na pewno działały na wyobraźnię widzów. Można było usiąść na chwilę na plaży w Rio rozkoszując się szelestem fal i śpiewem egzotycznych ptaków.

Cantuaria udowodnił, że jest bardzo utalentowanym gitarzystą, a zespół mu towarzyszący zdecydowanie pomógł mu zaprezentować to wszystko co w bossa novie najlepsze. Okazał się przy tym bardzo sympatycznym, pogodnym człowiekiem … Niech żałują wszyscy ci, którzy wyszli tuż przed bisami. Na zakończenie Centuaria uraczył nas bowiem najbardziej ognistą kompozycją. Lider zespołu nie grał w niej na gitarze a na tamburynie, zachęcał publiczność do wspólnego skandowania słów refrenu, a w finale roztańczony korowód muzyków opuszczał powoli scenę pozdrawiając wiwatujących widzów. To był niezapomniany widok, wspaniałe zwieńczenie tego znakomitego występu.