16 września 2011 roku obchodziliśmy Polski Dzień Bluesa. W szczecińskim Free Blues Clubie, sztandarowym dla bluesa i wszelkich jego odmian miejscu zagrali Bogdan Szweda i trio Easy Rider.

 

Miejsca przy stolikach zapełniły się, ale klub nie był pełny. Polski Dzień Bluesa jak widać nie istnieje jeszcze mocno w świadomości odbiorców z naszego miasta. Tak czy inaczej po trzydziestominutowym opóźnieniu na scenę wkroczył Easy Rider, by na początku wykonać utwory jeszcze bez Bogdana Szwedy. Muzycy trio to weterani polskiej sceny bluesowej, mający wieloletnie doświadczenie, występujący u boku wielu sław.

Występ najpierw poprowadził Andrzej Wodziński, który wcielił się w rolę nie tylko gitarzysty, ale i wokalisty. Na klub rozlały się pierwsze takty bluesa. Doskonała sekcja rytmiczna tworzyła tło dla gitarowych popisów. Cechą charakterystyczną Wodzińskiego – gitarzysty od razu stał się slide: dla niewtajemniczonych – technika gry polegająca na wydobywaniu dźwięków z pomocą szklanej lub metalowej rurki. Jednym z pierwszych numerów był standard „Hootchie Cootchie Man”.

Po takim wstępie na scenie pojawił się witany gromkimi brawami Szweda. Od razu zajął pozycję głównego wokalu i urozmaicił muzykę swoimi solówkami, którymi często wymieniał się z Wodzińskim. Publiczność nieśmiało sugerowała, że podczas wieczoru Polskiego Dnia Bluesa chciałaby usłyszeć coś w rodzimym języku. Niestety, jak się później okazało, zgromadzeni mieli się tego nie doczekać...

Wspólnie zaczęli utworem „La femme défendue”, który otwiera wydany przez kwartet krążek „Midnight Walk”. Następnie wykonali jeszcze inne utwory z płyty, ale nie można powiedzieć, by odznaczały się czymś błyskotliwym. Powtarzał się raczej stały schemat: gitarzyści wymieniali się solówkami (czasem doprawdy przeslidowanymi), a partie wokalne nie zachwycały – wręcz ciężko było zrozumieć co frontman śpiewa. I nie była to wina nagłośnienia.

W połowie występu muzycy uraczyli słuchaczy czterdziestominutową przerwą, po której na scenę wyszedł sam Szweda z gitarą akustyczną. Wykonał niezbyt żywiołowo utwory kojarzące się z korzeniami bluesa, deltą Missisipi. Następnie dołączył Easy Rider i już do końca słuchać można było kompozycji podobnych do tych z pierwszej części koncertu. Klub pustoszał, choć wcale nie było w nim tłoczno. Nie przeszkodziło to jednak publiczności wywołać muzyków na bis.

Czy Bogdan Szweda & Easy Rider to było godne uczczenie Polskiego Dnia Bluesa? W każdym razie, jedno z nielicznych w naszym mieście wydarzeń z nim związanych. Liczymy wszyscy, że blues w Szczecinie może się rozwijać bez specjalnych dni i że będziemy mogli go częściej słyszeć – oby w mniej skostniałej formie, niż podczas ostatniego piątkowego wieczoru.