Bądźmy szczerzy, kontynuacja „Lśnienia” nie była szczególnie wyczekiwaną premierą. Do kin nie przybyły tłumy, Internetu nie zalały memy, starszy o 30 lat Danny nie został bohaterem zbiorowej wyobraźni. A szkoda, bo „Doktor Sen” to naprawdę dobry horror i film jak znalazł na ciemne listopadowe wieczory.

„Doktor Sen” to gratka dla fanów twórczości Stephena Kinga. Ponoć sam autor jest bardzo zadowolony z ostatecznego kształtu filmu, a to już coś, bo, jak pamiętamy, adaptacją Stanleya Kubrica zachwycony nie był. Z kolei miłośnicy kinowego „Lśnienia” niby przyznają, że film zły nie jest, ale z wyrzutem wskazują na odstępstwa sequela w stosunku do „jedynie słusznego” oryginału. Nie ma jednak co wchodzić w czcze rozważania o wyższości pierwowzoru literackiego nad ekranizacją, czy na odwrót. Faktem jest, że Mike’owi Flanaganowi, reżyserowi niezwykle klimatycznego „Nawiedzonego domu na wzgórzu”, po raz kolejny udało się stworzyć wciągający i satysfakcjonujący dla widza film grozy. A to jest chyba najważniejsze.

„Doktor Sen” to historia dalszych losów Danny'ego (Ewan McGregor), któremu co prawda udało się wydostać z hotelu Overlook, ale, jak to często bywa, wciąż musi uciekać przed własnymi demonami i traumą. Nie zdradzę chyba zbyt wiele pisząc, że ukojenie, złudne bo złudne, ale zawsze, przynoszą mu alkohol i inne używki. Nie zdziwi Was też zapewne wiadomość, że w pewnym momencie Danny przestanie uciekać i stanie twarzą w twarz z koszmarem, nie tylko tym z czasów swojego dzieciństwa, ale także tym jak najbardziej współczesnym. Tak streszczona fabuła może i nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, ale tak to już z filmem jest, że liczy się w nim przede wszystkim wykonanie i prowadzenie narracji, a te elementy w „Doktorze Sen” zrealizowane zostały po mistrzowsku.

Fabuła filmu rozwija się nieśpiesznie, mamy więc czas, żeby w spokoju poznać wszystkich bohaterów. Na szczególną uwagę zasługuje główna antagonistka produkcji - Rosie Kapelusz, grana przez Rebeccę Fergusson przywódczyni grupy nieludzi żywiących się lśnieniem dzieci. Warto wspomnieć, że Mike Flanagan do swojego filmu zaangażował aktorów podobnych do tych grających w „Lśnieniu”, nie zdecydował się na nakładanie wizerunków 3D na twarze aktorów itp. I tak Danny, któremu po 30 latach przyjdzie wrócić do hotelu Overlook, stanie twarzą w twarz ze swoim ojcem, Jackem Torrancem, granym nie przez Jacka Nicholsona, a przez Henry’ego Thomas’a. To, że Flanagan nie naśladuje „Lśnienia”, a jedynie do niego nawiązuje, może się podobać lub nie, niewątpliwie jednak jest to ciekawe rozwiązanie.

Warto wybrać się na ten film do kina i, o ile to możliwe, obejrzeć go na spokojnie. Bez uprzedzeń i założenia, że i tak będzie słabszy niż „oryginał”. Dla mnie „Lśnienie” i „Doktor Sen”, są trochę jak ojciec i syn – każde z nich jest dzieckiem swoich czasów, niesie ze sobą swoją historię, a porównania są tu raczej nie na miejscu.