Zasłynął debiutem, którym był „Rewers”. Potem stworzył „Ziarno prawdy” według książkowego bestsellera, autorstwa Z. Miłoszewskiego, a teraz Borys Lankosz wyreżyserował następną ekranizację literackiego hitu. Film „Ciemno, prawie noc” zrealizowany na podstawie powieści Joanny Bator, zainteresuje głównie fanów thrillerów, ale też kina obyczajowego. Do zobaczenia m.in. w kinach sieci Helios.

Literacki bestseller

Wiadomo było, że wcześniej czy później scenarzyści zainteresują się tym tytułem. Książka Joanny Bator została nagrodzona literacką Nike, otrzymała także przyznawaną przez  TVP Kultura nagrodę Gwarancji Kultury w kategorii „Literatura”. Znalazła się również w półfinale Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Lankosz stworzył scenariusz wraz ze swą żoną, Magdaleną, a do realizacji zdjęć zaprosił operatora, Marcina Koszałkę.

Ucieczka przed obsesjami

Film powstał na Dolnym Śląsku, bo tam właśnie autorka umieściła akcję „Ciemno, prawie noc”. Na ekranie zobaczymy zatem Świebodzice, Książ oraz Wałbrzych, w którym Bator się urodziła i mieszkała. Powieść jest niejako jej powrotem do miejsc znanych z dzieciństwa, ale oczywiście ubranym w formę fikcji literackiej. Główna bohaterka, Alicja Tabor (w tej roli Magdalena Cielecka) to reporterka, która otrzymuje zadanie napisania artykułu o niewyjaśnionych zaginięciach dzieci w Wałbrzychu. Przyjeżdża do miasta, którego nie widziała od wielu lat, bo kiedyś praktycznie z niego uciekła, chroniąc się gdzie indziej przed obsesjami rodzinnych dramatów...

Mroczna narracja

Teraz, szukając materiału do reportażu, musi znów skonfrontować się z tym, o czym wolałaby zapomnieć. Z przedwczesnym odejściem pasjonującej się wałbrzyskimi legendami, starszej siostry Ewy, powikłaną relacją z nieobecnym ojcem, ze wspomnieniami „wyczynów” niezrównoważonej psychicznie matki. Zgodnie z tytułem, to bardzo mroczna narracja, niewiele w niej jaśniejszych punktów. Właściwie każda z postaci, którą widzimy na ekranie, niesie ze sobą jakieś niepokoje, odstępstwa od normy czy bolesne tajemnice. Nawet jeśli wzbudza rozbawienie (jak Babcyjka, którą gra Aleksandra Konieczna), to tylko na chwilę, bo wiemy, że jej zachowanie podszyte jest jakimś trudnym do wyeliminowania wykluczeniem.

Szlak miejskich patologii

Alicja spotyka się z opiekunami i rodzicami zaginionych na peryferiach miasta. Nie są to raczej osoby, które mogłyby stanowić wzór dla innych. Matka Andżeliki (Roma Gąsiorowska) to alkoholiczka, z trudem utrzymująca w dłoni palącego się papierosa. Rodzina dyrektora domu dziecka (Piotr Fronczewski), w którym przebywała Kalinka, wydaje się co najmniej podejrzana, a babcia małego Patryka też ma coś do ukrycia... Dziennikarka podąża zatem „szlakiem patologii”, nie tylko tych współczesnych, ponieważ słuchając relacji pana Alberta (Jerzy Trela), zagłębia się w tragedie sprzed wielu lat, które mogą wyjaśnić to co dzieje się teraz. Nadmiar takich scen nie spodobał się jednej z internautek, która swoje refleksje na temat filmu zaczęła od stwierdzenia: „Jako mieszkanka Wałbrzycha, czuję się urażona przedstawieniem mojego miasta jako wylęgarni pedofilii, kazirodztwa, pijaństwa i wszystkich innych nieszczęść tego świata”...

Gąszcz powieściowych wątków

Później dodała, że książki Joanny Bator nie czytała... i to poniekąd wyjaśnia jej rozczarowanie obrazem, bo jak przypuszczam, ci, którzy znają literacki pierwowzór, odbiorą dzieło Lankosza „nieco” inaczej, tym bardziej, że gąszcz wątków powieściowych, które zostały odzwierciedlone na ekranie jest dość rozległy...

Film operuje innymi środkami wyrazu, więc często, to co pisarz tylko sugeruje czy sygnalizuje za pomocą słów, reżyser przetwarza w dosłowny, niemal namacalny obraz. Nie uniknął tego także Lankosz, ale mimo wszystko postarał się by w jak największym przybliżeniu oddać nastrój książki. Przyczynia się do tego także bardzo dobra muzyka ilustracyjna, skomponowana przez Marcina Stańczyka. Te dźwięki pogłębiają wrażenie przebywania w jakimś na pół rzeczywistym terytorium, które przypomina mi trochę świat wykreowany w filmach Guillermo del Toro. Jeżeli dodamy do tego udane role aktorskie (widzimy m.in. także Agatę Buzek i Marcina Dorocińskiego w kilku scenach), to chyba nie ma powodów do narzekań, choć to „tylko” dobre kino gatunkowe, któremu do poziomu „Rewersu” trochę jednak brakuje.