Jakie skojarzenia może w przeciętnym pożeraczu filmów, takim jak ja, powodować słowo „Bollywood”? Piosenki i komiczne układy taneczne, prosta fabuła, nawet pół tysiąca filmów rocznie. Cóż jeszcze? Liczyłem, że obraz ten zostanie zmieniony lub poszerzony przez jeden z filmów zaprezentowanych na Festiwalu Bollywood, który odbył się w Multikinie. Film, o którym mowa to „Guru”.
Jak możemy przeczytać na forach internetowych jest on dobry, bardzo dobry lub wprost genialny. Przytoczę tutaj parę opinii: „jestem pod wrażeniem; film był świetny, taki inny... świetna gra, świetny scenariusz”; „GENIALNY!! Fabuła, muzyka, aktorzy na wielki plus... Nie zawiodłam się”. Tak entuzjastyczne oceny przeważają i tylko niekiedy możemy znaleźć bardziej zrównoważone. Szedłem więc do kina z nastawieniem na film, który porusza trudne tematy, wyróżnia się dobrą grą aktorską i w rezultacie przełamuje stereotyp banalnych dzieł Bollywood.

Przed seansem odbył się krótki pokaz tańca brzucha, co pozwoliło nieco wczuć się w indyjski klimat. Trzeba w tym miejscu przyznać, że organizatorzy pozytywnie zaskoczyli przygotowaniem tego występu. Niestety negatywnie zaskoczyła frekwencja. Film grany był równolegle w dwóch salach kinowych i możliwe, że większość publiki była właśnie w tej drugiej. W tej, w której siedziałem widzów można było policzyć na palcach kilku rąk. Do tego dodać należy nachalny zapach popcornu dobywający się z sąsiedniego fotela, który skutecznie psuł klimat zbudowany wcześniejszym tańcem. Tyle o organizacji, pora przejść do samego filmu.

Głównym wątkiem nie jest, jakby się wydawało, miłość, ale możliwość spełniania swych marzeń, jeśli tylko mocno w nie wierzymy i mamy na tyle samozaparcia by chcieć je realizować. Aby zostać biznesmanem z prawdziwego zdarzenia Gurukant Desai (Abhishek Bachchan) wraz z żoną Sujathą (Aishwarya Rai) i bratem wyjeżdżają do Bombaju. Młody, niezwykle ambitny Guru próbuje jak najszybciej wedrzeć się do wielkiego biznesu. Od tej pory obserwujemy perypetie głównych bohaterów- walkę z urzędnikami i konkurentami, próbę rozwoju firmy czy poruszanie się w świecie wielkich producentów i zaciekłych dziennikarzy. Fabuła więc może wydawać się ciekawa. Porównałbym ją, oczywiście pomijając produkt, którym handlowali główni bohaterowie, z filmem „Skandalista Larry Flynt”. Niestety wykonanie tego, co mogło okazać się ciekawe, pozostawia wiele do życzenia.

Przedstawienie całego życia w jednym filmie jest zadaniem niezwykle skomplikowanym i trudnym. Zadanie to niewątpliwie przerosło w „Guru” wszystkich- począwszy od aktorów, poprzez scenarzystów, operatorów na reżyserze skończywszy. Wyjątkiem wydaje się być dość dobra gra Abhishek’a Bachchan’a. Jest to człowiek, który ma w sobie pewną moc. To coś, co definiuje wielkich aktorów i sprawie, że porywają oni swoją grą tłumy. Zbytnia jednak odwaga granej przez niego postaci i pewność siebie spowodowały, że Guru może być poczytywany już od początku jako prostak i zarozumialec, a nie młody chłopak, który próbuje spełnić swoje marzenia. Dopiero stary Guru powinien być próżny i mentalnie stetryczały. Pozostając przy aktorach stwierdzić możemy, że piękna Aishwarya Rai nie wyróżnia się niczym prócz urody właśnie. Chyba, że do pierwszoplanowych zdolności aktorskich zaliczymy umiejętność śpiewania i tańca.
Co do scenariusza to na porządku dziennym są sformułowania typu (cytuję z pamięci):
„-Przepraszam, ale to miejsce jest zarezerwowane do rana.
- Ale jest już ranek.
- Przecież jest ciemno.
- No tak, ale w tak wielu miejscach na Ziemi jest już ranek.”
Problemem może okazać się fakt, że rozmowa ta nie jest częścią dłuższego, komicznego dialogu a odbywa się w pełnej napięcia atmosferze potęgowanej przez okraszoną łzami twarz Sujathy. Do tego należy dodać piosenki, które w wersji tekstowej prostotą przypominają patyk. Ciekawe wątki filmu potraktowane są pobieżnie lub w całości pominięte na zasadzie napomknięcie o początku pewnego zdarzenia i pokazanie produktu finalnego (przykładem niech będzie sytuacja, w której główny bohater omawia sposób sfinansowania budowy fabryki, po czym w następnym momencie fabryka ta już istnieje). O ile zabieg taki w wartkim, ciekawym filmie bez przestojów jest zrozumiały, to denerwuje i nieco dezorientuje w filmie, w którym wiele czasu poświęca się mniej ciekawym wątkom pobocznym a fabuła miejscami wręcz zatrzymuje się. Dodać jeszcze należy, że w pewnym momencie możemy zgubić się w wielości bohaterów i temporalności filmu.

Niezwykle irytujące są angielskie sformułowania wplatane w wypowiedzi bohaterów. Dość komicznie brzmi zdanie, w którym wtrącone jest słowo „of course” albo dialog, w którym tylko jedno ze zdań wypowiadane jest po angielsku. Równie irytujące są sytuacje, w których prowadzenie kamery powoduje wrażenie komiczne. Przykładem może być poklatkowe ukazanie sędziów podczas wielkiej mowy Guru. Formą prowadzenia kamery nie współgra całkowicie z powagą zdań wypowiadanych przez głównego bohatera. Wywołuje to raczej lekki uśmiech niż potęguje patetyczne wrażenia. Takich sytuacji jest niestety wiele.

Mimo ciekawej (na papierze) fabuły, naprawdę dobrych pompatycznych momentów i niekiedy wciągającej akcji „Guru” jest filmem przeciętnym. Jest zbyt długi, przewidywalny i pod koniec niesamowicie już nudny. Niestety, bo lepiej opowiedziana, zagrana i zrealizowana historia byłaby filmem godnym polecenia.

Czy przytoczone argumenty, przemawiające za negatywną oceną filmu, mogą wynikać z dystansu kulturowego ? Zapewne tak, a przynajmniej tak próbuje przekonać nas wiele osób. Kicz i banał, na zasadzie „de gustibus” potwierdzonej faktem dłuższego istnienia kultury Indii, mają być w tym przypadku relatywne. Nie boję się jednak przyznać, wbrew modzie panującej na tego rodzaju filmy, że nie darzę ich sympatią. Warto jednak obejrzeć ten film, by utwierdzić się w tym przekonaniu. Jeśli zaś ktoś uwielbia Bollywood to „Guru” stanie się idealnym desygnatem dla samego siebie.