Prawdziwie „męskie” piosenki o seksie, kobietach i szybkich samochodach zaśpiewało i zagrało wczoraj na scenie we Free Blues Clubie pięciu prawdziwych mężczyzn z Wojciechem Waglewskim na czele.

Wraz z W. Waglewskim wystąpili jego synowie: Bartek - Fisz (śpiew, gitara basowa) i Piotr - Emade (bębny), a także muzycy: Bartosz Łęczycki (harmonijka ustna), Marcin Masecki (pianino akustyczne i elektryczne) i Piotrek Chołody (gitara basowa). Sala FBC była wypełniona po brzegi ludźmi siedzącymi, stojącymi, tańczącymi, a nawet... puszczającymi bańki.

 

Nie znałam najnowszej produkcji rodzinnej Waglewskich, toteż szłam na koncert z lekką obawą, że koncert promujący płytę pt. „Męska muzyka” będzie tylko dla „prawdziwych mężczyzn” i że w oparach dymu będę musiała słuchać smętnych bluesowych piosenek o życiu i kawałków w stylu country o samotnych bohaterach, natomiast standardowa solówka trwać będzie pół godziny.

 

Nic takiego oczywiście nie miało miejsca. Waglewscy wykorzystują bowiem dźwięki dla „twardzieli”, które stają się tłem, dodatkiem do ich pomysłów. A są nimi np. teksty. Tak więc do piosenki pt. „Badminton”, właśnie w stylu kowbojskim, Fisz wyśpiewał wczoraj tekst o bożyszczy dziewcząt, stosując manierę wokalną znaną z jego projektów: w połowie krzycząc i melorecytując.

 

We Free Blues Clubie świetnie brzmiały utwory zarówno szybsze, pełne energii i mocniej akcentowanego rytmu jak „Sport” czy „Majty”, które sprawiały, że sala aż drżała, jak i wolniejsze i całkiem spokojne kawałki opowiadające o różnych aspektach związków i np. śmierci czyli chociażby „Dziób Pingwina”, które to wyciszały atmosferę klubu, stwarzały intymny nastrój. Choć - wg słów w tytułowym utworze - męska muzyka „raczej rzadko zawodzi, w sensie wzdycha i łka/ patos jej szkodzi i osłabia łza”, to jednak każda piosenka przepełniona byłą wrażliwością, a każdy dźwięk odegrany z prawdziwą czułością.

 

Czasami nie było słychać słów (może to wina złego ustawienia mikrofonów, niewyraźnego artykułowania lub hałasu we FBC), które poznałam lepiej odsłuchując płytę w domu.

 

Muzycy bisowali m.in. utworem „Zimno” i pod koniec koncertu Emade pokazał słuchaczom, jak się gra solówkę na bębnach. Bywalcy FBC docenili nie tylko jego, ale także występ grającego na harmonijce „Boruty”, który za każdym razem, gdy się pojawiał, otrzymywał moc oklasków i przyjaznych okrzyków. Muzycy skupiali się na swojej - jakby nie było - pracy i nie nawiązywali kontaktu z publicznością (osobiście wolę, gdy występujący czynią jakiś gest w stronę słuchających).

 

Myślę jednak, że był to udany koncert - na scenie wystąpili przecież profesjonalni instrumentaliści, którzy dali pokaz swoich umiejętności.