Wulkaniczne erupcje i samoloty-nieloty okazują się być nic nieznaczącymi przeszkadzajkami dla tych, którzy naprawdę chcą przybyć do Polski. Udowodnił to zespół Rotting Christ, spędzając w autobusie z Aten do Katowic 40 godzin. W piątek zagościł w szczecińskim Słowianinie.

Blackmetalowa mieszanka

Jesteśmy dumni, że wracamy do kraju, który wspomagał nas od początków naszej kariery –głosił w styczniu na stronie Rotting Christa napis w języku polskim. Wywołał on wiele radosnego entuzjazmu wśród fanów legendy greckiego metalu. Kolejnym powodem do niecierpliwego wyczekiwania na kwietniowe koncerty była informacja, że w trasie po Polsce  Greków wesprą zespoły: Lost Soul, Crionics, Naumachia i Strandhogg. Promująca najnowszą płytę zespołu – Aealo - trasa Aealo Polish tour 2010 podług pierwotnych planów miała objąć jedenaście miast, jednakże żałoba narodowa okroiła tę liczbę do siedmiu. Na szczęście nic nie było w stanie przeszkodzić przybyciu znakomitego składu do Szczecina.

Pierwsi na scenie pojawili się mający na swoim koncie już dwa dema oraz jedną płytę długogrającą blakmetalowcy ze Strandhoggu. Charczący growl, turbo-perkusja, krążąca wokół śmierci i bólu tematyka utworów oraz corpse paint sprawiły, że ich występ był najbardziej blackowym akcentem wieczoru. Poznaniacy, pomimo braku tłumu pod sceną, pokazali swoje zaangażowanie, udowadniając, że pochwały zawarte w recenzjach ich najnowszej płyty nie są czczymi słowami. Niestety dużym minusem w odbiorze występu był dźwięk, a raczej jego nadmiar. Co prawda, jego duże natężenie to nieodłączny element ciężkiej muzyki, jednak nie powinno to mieć na celu pozbawienia przybyłych delikwentów słuchu, bo kto będzie przybywał na koncerty, skoro wszyscy fani ogłuchną? Czy to o takiej apokalipsie growlują blackmetalowcy?

Omnia iam fient quae posse negabam

Pojawienie się na scenie Naumachii wiązało się z nadzieją na polepszenie efektów dźwiękowych, jednak były one płonne i umarły wraz z ostatnimi uderzeniami perkusji grupy Rotting Christ. Bywalcy Słowianina zapewne zauważyli, że drewniana kotara dzielące salę na dwie części była zasłonięta. Miało to zapewne stworzyć lepszą atmosferę (światła ze sceny nie były rozpraszane przez jasne oświetlenie części stolikowej, pod sceną było bardziej tłoczno), jednak wpłynęło także negatywnie na jakość nagłośnienia.

Naumachia, określana mianem black bądź deathmetalowej, zagrała w otoczeniu dwóch banerów z owidiuszowską sentencją: Omnia iam fient quae posse negabam (Stanie się teraz wszystko, czemu przeczyłem, że stać się może). Nie było to jednak zaskoczeniem dla fanów black metalu przyzwyczajonych do faktu, iż gatunek ten, oprócz swego mrocznego przesłania, ma także zbawczy wpływ na język łaciński. Ze starożytnym Rzymem związana jest także nazwa Naumachia, oznaczająca inscenizację bitwy morskiej odgrywanej przez niewolników i gladiatorów. Wojna, niewola, antyczny świat – pojęcia te idealnie pasujące do gwiazdy wieczoru, oraz niedająca się zaszufladkować w biało-czarne szufladki muzyka Naumachii to dowody, że suporty zostały dobrane bardzo starannie.

Atmosfera występu wyszkowskiej grupy budowana była przez: skrzeczący growl wokalisty a zarazem gitarzysty Soyaka, wzmacniany niekiedy niskim growlem drugiego gitarzysty, ostrą perkusję, dominujące czerwone oświetlenie oraz ledwo słyszalny podkład klawiszowy. Podobnie jak Rotting tak i Naumachia nie skorzystała z malunku twarzy i back metalowych strojów. Minusem ich występu był niezbyt urozmaicony set i początkowe niezgranie wokalu z perkusją, na szczęście chwilowe. Pod sceną towarzyszyło Naumachii dość liczne grono osób chętnie machających głowami wraz z zespołem, który skwitował swój pięcioutworowy występ słowami: Szczecin, jesteśmy tu pierwszy raz, ale było warto!

Growl i śpiew

Po bardzo krótkiej przerwie technicznej poświęconej montowaniu wiatraków oraz dwóch podestów przedłużających scenę w kierunku widowni pojawił się krakowski Crionics. Ich muzyka, podobnie jak wygląd, ciężka była do zaklasyfikowania – teoretycznie blackened death metalowa, a praktycznie przeplatana wstawkami czystego śpiewu i dźwięku syntezatora. Quasi-spódnica wokalisty i kamizelki gitarzystów przywodziły na myśl ubiór jaki prezentuje Behemoth. Widoczny był też corpse painting, ale nie tak mocny jak w grupie Nergala i pokrywający jedynie twarz wokalisty Quazarre’a oraz basisty Brovara. Quazarre, który zastąpił w 2008 roku War-A.N’a, wniósł do repertuaru Crionics pojawiające się niekiedy melodyjne refreny. Wokalista występujący równocześnie w Devilish Impressions oraz Asgaardzie sprawił, że muzyka zespołu stała się ciut podobna do asgaardowej – bardziej różnorodna, symfoniczna i teatralna. Gitarzyści synchronicznie wychodzili i schodzili z podestów, słyszalne było echo, lecz i niekiedy zbyt przestrojone gitary.

Jeszcze większą nowością w Crionics jest towarzyszący zespołowi w trasie po Polsce perkusista James Steward z brytyjskiej grupy Divine Chaos, który zastępuje Paula, koncertującego obecnie w Stanach Zjednoczonych z Vaderem. Zachwiania w składzie nie wpłynęły jednak na dobór repertuaru, dzięki czemu zabrzmiały utwory ze starych jak i najnowszych wydawnictw, takie jak: Frozen Hope czy Scapegoat (Welcome to Necropolis).

Szczecin rządzi

Po kolejnej przerwie, w której ustawieniem mikrofonów zajmował się między innymi Brovar, scenę zasłoniła ciemność i dym, z których wyłonił się wyczekiwany przez wiele osób Lost Soul. Pod sceną zakotłowało się, a zespół rozpoczął kilkudziesięciominutowy szybki i przepełniony brutalnymi dźwiękami set. Chropowato-skrzeczący growl Jacka Greckiego (nazwisko wokalisty niczym kolejny element antycznej układanki wieczoru) przeplatał się głosem publiki skandującej w przerwach nazwę zespołu. Frontman, świetnie nawiązując z nią kontakt, odpowiadał: Nie od dzisiaj wiadomo, że Szczecin (cenzura) rządzi! czy Dzięki serdeczne Szczecin! Pytał także, kto zna i ma daną płytę Lostów w domu, choćby ściągniętą z internetu – żartował. Jednak na rozmowy nie było dużo czasu, perkusja obsługiwana przez Desecratora przypominającego w swojej pracy robota , wyrywała się do morderczej gonitwy.  Wtórowały jej hiper-szybkie, a zarazem pełne precyzji szarpnięcia strun aż trzech gitar. Momentami przejmowały one pałeczkę, oddając się dzikim solówkom, którym doskonałości odejmowało tylko nagłośnienie. Muzyczna gra w berka, ucieczka z piekła? Misterium muzyki.

Lost Soul dokonał przeglądu swoich płyt prezentując takie utwory jak: Revival, Christian Meat, Malediction, Eternal Darkness, ...If The Dead Can Speak, Godstate, 216, Breath of Nibiru. Po podziękowaniach za świetne przyjęcie i słowach: Do zobaczenia następnym razem! przyszedł czas na tych, którzy nie bali się wielogodzinnej podróży autokarem.

Aealo!!!

Ponownie zapanowała ciemność, którą przebiły głos greckiego chóru, szmer tłumnie spieszących ku scenie fanów i kłęby dymu. Oto oni, Rotting Christ, klasyka greckiego metalu, podobnie jak większość supportujących go zespołów, walcząca za pomocą rozmaitych dźwięków z osobami pragnącymi uwięzić ją w klasyfikacji gatunkowej. Długie włosy, brody i czarny ubiór stanowiły całość ich scenicznego wizerunku. Widać było że, zespół stawia na muzykę oraz ekspresję frontmana Sakisa, który przez cały koncert dawał z siebie wszystko. Momentami przypominał kopię, rozpropagowanego przez film Zacka Snydera 300, wizerunku króla Sparty – Leonidasa, wiodącego na śmiertelną walkę hordy nieustraszonych wojowników. Klimat mitycznej wojny, wskazywany także przez tytuł ostatniej płyty Greków – Aealo (pobicie; katastrofa; zniszczenie) zawładnął Słowianinem. Ciała ludzi dopasowywały się do szybkiej perkusji Themisa Tolisa i kolczastej układanki z dźwięku trzech gitar. Sakis wydobywał z siebie głosy, których nie powstydziliby się zapewne jego zamierzchli przodkowie owładnięci chęcią zwycięstwa.  Niczym antyczny Koryfeusz przewodził całemu zespołowi oraz tłumowi pod sceną. Z tragedią grecką kojarzył się także odgrywany z playbacku podczas niektórych chór grecki wykonujący tradycyjne żałobne pieśni.

Sakis, prócz doskonałego kontaktu z fanami, okazał się być poliglotą wymawiając całkiem poprawnie: Siemano Polska!, Dziękuję Polska, dziękuję Szczecin!, Dziękuję! Gnijący zaprezentowali utwory z nowych oraz starszych wydawnictw, sięgając nawet po kompozycję z 1993 roku. Zabrzmiały: Aealo, Athanati este, Fire death and fear, King of a stellar war, The sign of evil existence, ΧαοςΓενετο (The Sign Of Prime Creation), Phobos` Synagogue, Noctis era, In domine sathana, Nemecic, Threnody. Po tym pełnym energii secie zespół dał się wywołać gromkim skandowaniem Rotting Christ!, na bis prezentując kultowy Non serviam. Gdy przebrzmiały dźwięki, gitarzyści zbliżyli się do fanów i żegnali się z nimi przez podanie ręki.

Jesień…

Występ trwający nieznaczenie ponad godzinę minął bardzo szybko i wiele osób jako jedyny jego mankament wymieniało właśnie jego krótkość. Z drugiej strony wskazówki zegara przekroczyły godzinę dwudziestą trzecią i pamiętając udany koncert oraz fakt, iż słowianinowe występy zespołów rzadko trwają tak długo, można było wyjść z klubu w doskonałym humorze. Chciałoby się jednak zapomnieć o niedogodnościach nagłośnieniowych opóźnionym rozpoczęciu koncertu. Byli i tacy, którzy po przebrzmieniu ostatnich dźwięków, już pragnęli powtórki. Tych oraz wszystkich innych fanów ciężkiego grania zapewne ucieszy fakt, że Rotting Christ najprawdopodobniej zawita do naszego kraju wraz z odejściem lata – na jesieni. Czekamy.