Nieczęsto ostatnio mamy możliwość zobaczyć na szczecińskich scenach spektakle według prozy Witolda Gombrowicza. Tymczasem najnowsza propozycja sceniczna Teatru przy Krypcie czyli "Pamiętnik Stefana Czarnieckiego"w reżyserii Jacka Bunscha, jest dowodem na to, że warto tę twórczość przypominać i odczytywać raz jeszcze.
"Pamiętnik z okresu dojrzewania", to zbiór opowiadań Witolda Gombrowicza, który ukazał się pierwotnie w 1933 roku. Był debiutem tego pisarza, wówczas niedocenionym i nawet niezrozumianym przez wielu krytyków. Właściwie dopiero z perspektywy późniejszych dokonań pisarza, przyniósł twórcy należną recepcję i  uznanie. Jacek Bunsch, który jest reżyserem często inscenizującym prozę i dramaty autora "Ferdydurke" postanowił wybrać dwie nowele z tego zbioru i zaadaptować na scenę Teatru przy Krypcie.  
 
W 'Pamiętniku Stefana Czarneckiego" Gombrowicz w satyrycznym ujęciu wytyka narodowe słabości, mitomanię, nasze lęki i rasowe uprzedzenia. Historia chłopca, który jest synem  szlachcica i bogatej Żydówki, to karkołomna psychodrama, w której główny bohater (w tej roli Sławomir Kołakowski) gubi się w nadmiarze konwencji i szablonowych zachowań. Jest „mieszanćem”, który nie umie sprostać oczekiwaniom otoczenia. Maniakalnie religijna matka-żydówka (Krystyna maksymowicz) narzuca mu swoje zasady z jednej strony,  a ojciec –  Polak patriota i katolik (Wiesław Lewoc), wywiera na niego presję z drugiej. Dlatego Stefan wikła się w grę, w której nie ma wygranych.
 
W dodatku obdarza uczuciem Jadwisię (Sylwia Różycka), panienkę stawiającą mu trudne do spełnienia zadania.  ("Niech pan stratuje ten klomb (…). Niech pan połamie krzewy, niech pan wrzuci do wody kapelusz tego pana!"). W tej sytuaci tylko śmiech i kpiarski ton jest szansą na ratunek przed grzęzawiskiem stereotypów.Kołakowski bardzo sugestywnie odtwarza dylematy swej postaci, świetnie posługując się mimiką i mową ciała, tak ważną w poetyce teatru Gombrowicza. Pozostali aktorzy skutecznie dostosowują się do tej gry.
 
Druga część spektaklu to opowieść z pozoru bardziej błaha i prosta, oparta na tekście noweli „Na kuchennych schodach”. Tym razem widz ogląda niejako dalszy ciąg perypetii bohatera, który teraz jest statecznym i dojrzałym mężczyzną,urzędnikiem, który ma własny dom i żonę. Jego pragnienia to cielesne spełnienie, którego poszukuje na...ulicy. Namiętność wzbudza w nim nie, dobrze urodzona, wykształcona żona, a kobieta niższego stanu, gburowata wkręcz i nieokrzesana, która "idzie, poruszając siedzeniem, stawia niemrawo grube, krótkie łydy, gołe w lecie, a zimą w grubej, białej, bawełnianej pończosze". Dlatego Filip ugania się za służącymi pod byle pretekstem próbując nawiązać z nimi znajomości. Kiedy jedna z nich trafia pod jego dach jako pomoc domowa, jest niezmiernie szczęśliwy... 
 
W tej części spektaklu, to właśnie Czesia (Krystyna Maksymowicz) chyba najbardziej przyciąga uwagę widzów. Jej ubiór (zwłaszcza duża, kolorowa chusta na głowie) oraz zachowanie, prowokujące i brutalnie niefrasobliwe, budzi śmiech, ale chyba też rodzaj  respektu. Cała inscenizacja  na pewno widza rozbawi, ale oprócz rozrywki chyba też sprowokuje go do wielu, niekoniecznie wesołych refleksji.   
 
Kolejne prezentacje przedstawienia zaplanowano na 28, 29 listopada oraz 18 i 20 grudnia.