Słoneczne niedzielne popołudnie. Gdzie indziej, jeśli nie w Parku Kasprowicza i na Błoniach szukać symptomów wiosny. Pogoda sprzyja spacerom rodzinnym i tym w pojedynkę. Z aparatem w ręku i notesem w dłoni udałam się i ja na taki spacer, z zamiarem przepytania Szczecinian za co lubią wiosnę…
„Lubię, gdy budzi mnie dochodzące zza szyby ciepło" – usłyszałam od pierwszego napotkanego przechodnia. „Ja lubię wiosnę, bo moja mama się częściej uśmiecha" – krzyknęła za mną sześcioletnia na oko dziewczynka, goniąc uciekającego psa. Młodzież oblegająca parkowe ławki, łapiąca pierwsze promienie wiosennego słońca była zgodna – „Zrzucamy zimowe kurtki, płaszcze. To lubimy w wiośnie najbardziej".

Chyba w żadną inną z pór roku nie zakochujemy się tak często. Jakby na potwierdzenie tych słów od spacerującej młodej pary usłyszałam, że „wiosnę kochają za to, że mogą się cieszyć sobą na łonie natury". Nie bez kozery śpiewano, że miłość przychodzi razem z wiosną.

Dla mnie jednym z najbardziej charakterystycznych dla Szczecina symptomów wiosny jest fakt, że na Placu Grunwaldzkim starsi panowie zaczynają rozgrywać swoje partie szachów przy tamtejszych stolikach, że na ulicach pojawiają się kwiaciarki z koszami pełnymi tulipanów, żonkili, że place porastać zaczynają wielobarwne krokusy. Na podwórkach mieszkańcy porządkują iście wiosennie, a w autobusach, tramwajach większość rozmawia wyłącznie o wiośnie…

Wydaje mi się, że wiosna to taki rodzaj społecznej terapii, wyzwalającej powszechny optymizm, nastrajającej pozytywnie, napawającej energią. Obudzeni z zimowego letargu zaczynamy dostrzegać jak wkoło wszystko się zieleni. I choć, zgodnie z wyśpiewanym „znów nam przybyło lat", nie zważając na to, uśmiechamy się radośnie. Takiej wiosny w sercach i umysłach życzyć należy mieszkańcom Szczecina na cały rok.