„Szczecin United to inicjatywa koncertowa, mająca na celu konkretny muzyczny cios w wykonaniu mocnych szczecińskich zespołów, ponad gatunkami i podziałami. Szczecin United SUMMER FEST 2oo7 to impreza na której nie może zabraknąć nikogo” - czytamy w zapowiedziach, a jak było? Ano było trochę inaczej. Ale zacznijmy od początku.
Dnia 14 czerwca 2007r. w DK Słowianin odbył się spęd, którego celem jest rozpoczęcie cyklu wydarzeń mających wskrzesić szczecińską scenę muzyczną oraz propagować mocne granie bez podziału na gatunki i style. W skład Summerowego grania weszły szczecińskie formacje: Cruentus, Goadsend, Heaven3, Wooden Kimono, Nikt oraz debiutujący Jarh. Wszystko zapowiadało się obiecująco, niestety zbyt słaba promocja imprezy ze strony organizatorów odbiła się echem na ich portfelach. Zabrakło plakatów, ulotek oraz reklamy za pośrednictwem masmediów innych niż strony internetowe, czyli np. lokalnego radio... Było to spore zaskoczenie, gdyż z tego co mi wiadomo organizowane przez tą samą ekipę wszelakiej maści inne imprezy – np. dobrze wszystkim znane Burn Your Hate cieszyły się dużym zainteresowaniem. Niestety dnia 14 czerwca w Słowiańskim Domu Kultury frekwencja była uderzająco niska. Na dodatek impreza miała potężny, ponad godzinny, poślizg... lecz w końcu zaczęło się.

Na pierwszy ogień (tuż po 19stej) poszedł debiutancki Jarh ( www.myspace.com/jarhtheband), który się nie przedstawił. Przyznam że chłopaki całkiem nieźle dawali sobie radę. Tylko wokalista był jakiś dziwny, jakby trochę nieśmiały lub zestresowany, no ale zakładając że to jego debiut takie zachowanie mogło być zrozumiałe. Poza tym z wypowiedzi zespołu wynikało, że nie byli gotowi na ten występ o którym dowiedzieli się dość późno. Niestety nikt z grających nie przedstawił także tytułów utworów, więc nikt z nas nie wiedział o czym grają i śpiewają... a z tekstów nie wynikało, bo wokal był bardzo niezrozumiały. Chłopaki łoili przez jakieś 20 minut, po czym zeszli ze sceny nie żegnając się. Reasumując: Jarh pokazał maksimum animowości, przy której grupka zaprzyjaźnionej publiki kręciła młynka pod sceną.

Następny w kolejności był Heaven3 (www.myspace.com/heaven3band), który wraz z wybiciem 19:35 na zegarze - stanął na scenie. Pomimo iż zespół jest również dość młody, tym razem nie zabrakło ani komunikatywności ani scenicznego obycia. Na wstępie Wokalista przedstawił nazwę zespołu, dzięki czemu każdy dowiedział się kto teraz zagra. Już wcześniej miałam okazję oglądnąć Heaven3 na scenie – podczas regionalnych eliminacji do FAMA 2007, podczas których zostali wyróżnieni. Wówczas już przekonałam się jak ciekawą mieszankę grundge’a i rocka potrafią zaprezentować. Z zagranych utworów kojarzyłam Although I Am oraz Away i balladę Soul Jar. I choć zagrali świetnie tego wieczoru ich występ na tego typu imprezie nie był trafiony. Publiczność w większości zupełnie nie interesowała się produkowanymi przez zespół dźwiękami. No cóż, i tak czasami się zdarza. Z pewnością zespół Heaven3 jeszcze nieraz podczas swego występu porwie tłumy pod scenę ale to raczej nie stanie się dziś.

Nagle wokół sceny zaczęło robić się tłoczniej. To Godsend (www.myspace.com/enterthegodsend) szykował się do zagrania koncertu a jego fani w zniecierpliwieniu gromadzili się coraz liczniej i liczniej... I oto pare minut po 20stej nagłośnienie eksplodowało masą brudnych dźwięków z pogranicza death metal/core. I nareszcie zaczęło się. Po delikatnych melodyjkach i stagnacji nadciągnęła żywa ekspresja, która tryskała ze sceny udzielając się wszystkim tym, którzy zgromadzili się przed nią. Im bardziej rosła pasja tym głośniej muzycy nawoływali wszystkich do włączenia się do wspólnego szaleństwa, które wraz ze sporą dawką decybeli wdzierało się przez moje uszy. Godsend zagrali materiał zupełnie nieznany mi materiał pochodzący z tegorocznego albumu zatytułowanego The Inhuman Saviour, oraz trochę staroci z którego rozróżniłam charakterystyczny Redeemer pochodzący z zeszłorocznej Epki Rise of the Stabbe.

Tuż przed 21:00 swój występ rozpoczął nikt inny jak: Nikt (www.nikt.civ.pl) :) Z równie dużą dawką energii popłynęliśmy więc dalej tylko z większą dawką core’u. I tak kolejne pół godziny ostrej jazdy sprawiło że część publiki zaczęła wymiękać i niespostrzeżenie wycofywać się na tyły. Niestety zupełnie nie znam twórczości zespołu, ze strony ściągnęłam kilka kawałków spodobały mi się, m.in. I Blame You, lecz jak się okazało kawałek był wykonywany przez poprzedniego wokalistę (który aktualnie śpiewa w Wooden Kimono) i na koncercie nie został zagrany.

Przedostatnim z występujących był Cruentus ( www.myspace.com/technosatan), znany już chyba wszystkim z prowadzenia odważnych i bardzo innowatorskich eksperymentów muzycznych oraz wytyczania tym zupełnie nowych ścieżek. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam ich na Event Horizon pomyślałam że to kolejna Lux Occulta , jednakże wiatr w żaglach Cruentusa bardzo szybko zmienił się wymierzając im nowy kurs. Co dało się odczuć na Ep’ce Technological Symphony (2004). Wówczas byłam już pewna, że to będzie takie Szczecińskie Profanum, które wykreśli nowe szlaki dla innych kapel. Cruentus potwierdził to już rok później kolejną Ep’ką Audition Of Your Modern Nightmare. I tu nagle historia się skończyła. Niespodziewanie zespół zboczył w stronę metalu core’u. Czemu? Być może po to by podporządkować się trendom lokalnej sceny a być może jest to kolejny etap Cruentusowej ewolucji. Czy to wyjdzie zespołowi na dobre czy na złe – czas pokaże. Tymczasem na koncercie było można nasłuchać się zarówno Technosatan’owego grania jak i zupełnie nowego materiału z mniejszą ilością elektroniki, z którego do gustu najbardziej przypadł mi utwór zatytułowany C 65.

W ten sposób zbliżyliśmy się do ostatniego punktu wieczoru – Wooden Kimono (http://www.woodenkimono.com). Rozszalała przy Cruentus’ie publika nagle zaczęła gdzieś znikać a sala pustoszeć. Zrobiło się późno, a w związku z godzinny opóżnieniem całej imprezy – ostatnia formacja weszła na scenę kwadrans po 22-giej. Nie powiem żeby chłopaki z Woodena byli z tego powodu szczęśliwi. Lecz z tego co mi wiadomo kolejność zespołów została ustalona za pomocą losowania. Nikt nie chciał grać jako ostatni ale ktoś jednak musiał no i ktoś zagrał. Ano zagrał, i to całkiem nieźle! Gatunek nazwany przez autorów Karate Metal (??) pełen ostrych riffów i metalowych nutek z hukiem roztrzaskały się znów o moje bębenki. I tym brutalnym akcentem United SUMMER FEST 2oo7 zakończył swój żywioł... światła sceniczne pociemniały, a organizatorzy dopłacili do interesu.

Z jednej strony trochę smutno bo tego typu wydarzenia powinny się dziać w Szczecinie na łaskawszych warunkach. Sama idea imprezy jest bardzo odważna: ożywianie kultury metalowej w tak kultowym miejscu jaki jest DK Słowianin, którego mury nie takie sławy pamiętają.
Z tego co mi wiadomo pierwsza edycja Szczecin Unitek pyła bardzo spontaniczna Jednakże w zderzeniu z rzeczywistością (mając nawet najpiękniejszą idee w sercu) można pogubić ząbki. Zespoły nie były do końca dogadane z DKS co do sprzedaży biletów, nie wiadomo było także jak wygląda sprawa ze sprzętem oraz było jeszcze kilka innych niuansów i niedopiętych spraw. Dlatego wydaje mi się, że dłuższe przygotowania, większy margines czasu, więcej rozwagi a mniej tzw. wariackich papierów mogłoby zaowocować lepszym wynikiem. Oczywiście jeśli tylko, pomimo dzisiejszej porażki, inicjatorzy zechcą pociągnąć pomysł dalej.. To miasto jeszcze nie umarło i założę się że gdyby poszukać znalazło by się wielu chętnych wolontariuszy chcących pomóc w realizowaniu tak szczytnego planu. Bo jest tego naprawdę wart.

Zdjęcia robił Szymon ’Sim^moN’ Mielcarek