Przyjęło się mówić że gdzie diabeł nie może tam babę poślę. Niestety to przysłowie to już przeżytek, gdyż w Szczecinie znalazła się taka ekipa, która z pewnością zrobi to za babę a nawet i lepiej. Tak, tak, to już trzecie wydanie Black Flames Rebelion, które 15 czerwca 2007 o godzinie 18:00 jak diabelski młot miało spaść na portowe miasto Szczecin.
Jest to jedna z nielicznych ekstremalnych imprez w naszym mieście, a z pewnością jedyna - cykliczna, tak sumiennie propagująca agresywny metal z pod ciemnej gwiazdy black/death. Miejscem, w którym odbył się spęd była Stara Cynkownia (dawna Muzyczna Fabryka). Na dzień dzisiejszy jest to chyba najbardziej odpowiedni lokal dla organizowania tego typu imprez. Świetny ze względu na industrialną i surową aranżację wnętrza i otoczenia oraz na panujący tu specyficzny nieco mroczny klimat.

W tym roku, tak nienaganny podczas zeszłorocznej edycji, fest wykazał się sporą obsówą czasową. Spowodowana była ona dopinaniem aranżacji i scenicznego image’u przez pierwszą formację Leichengott (http://www.lchg666.glt.pl). I choć ja rozumiem, że kreowanie wizerunku scenicznego jest częścią całej kultury propagującej tą muzykę, to kurde, Panowie... 40 minut?! Nawet ja umalowałabym się szybciej. Tym bardziej, że zespół zagrał krócej niż się szykował. Krócej choć konkretnie: niewiele ponad 20 minut prostego i surowego BM, nawiązującego do okresu lat 90-tych zaaranżowanej w blasku pieszczoch, skór, gwoździ i łańcuchów. Właściwie nic nowego, zespół sumiennie podąża ścieżką udeptaną przez dziesiątki innych kapel. Olsztynianie zaprezentowali m.in. kawałki z zeszłorocznego dema zatytułowanego „Psalmy Przekleństwa” oraz kilka innych kompozycji bliżej mi nieznanych. Leichengott sprawił wrażenie niezadowolonego z koncertu głównie z powodu publiki, która po prostu stała lub siedziała. I tu przyznam racje, szarpanie strun do pustki nie jest niczym ciekawym. Zaczynam odnosić wrażenie, że „wśródpubliczne zesztywnienie stawów” polegające właśnie na staniu lub siedzeniu na koncertach metalowych zaczyna być poważną chorobą, która toczy nie tylko szczecinian, ale niestety - także szczecinian.

Tymczasem w klubie zaczęło przybywać twarzy. Zresztą, spóźnialscy sączyli się jeszcze do klubu przez kolejne 2 godziny. Coraz więcej osób podchodziło pod scenę, zdradzając jakby oznaki przełamania nieśmiałości, która jeszcze na początku tej imprezy trzymała wszystkich z dala od źródła piekielnych dźwięków.

W czasie, gdy onieśmielenie publiki malało, Hetzer (http://hetzer.metal.pl), już od 19:30 piłował swe brudne dźwięki. Ta katowicka machina wojenna w bieżącym roku zadebiutował świetnym albumem The Raise Of Abbadon. Nawet niewielkie zawirowania wewnątrz składu nie przeszkodziło katowiczanom pokazać się z jak najlepszej strony. Zgodnie z zaczerpniętymi tego wieczoru informacjami: na basie zagrał Black Messiah (znany z Katowickiego Iperyt), zaś Thabel (z tyskiego Decline) zastąpił wokalistę - Świra, którego MON rychło jeszcze przed gigiem zawinęło w służbę ojczyźnie. Lecz co Hetzera nie złamało to z pewnością uczyniło go mocniejszym. Formacja udowodniła to prezentując pół godziny dobrego starego death metalu w oldschoolowym wydaniu.

Kiedy na scenie stanęło szczecińskie Wishmaster(http://myspace.com/wishmastermetal), wokół zgęstniało i poczerniało. Zaś pod sceną utworzył się niewielki kociołek, który wirował i wciągał każdego, kto stał wystarczająco blisko. Występ Władców Życzeń stanowił tego wieczoru muzyczną odmianę. Był to solidny kawałek hardrockowo-blackowego grania. Posypały się kawałki z debiutanckiego demo Dance Of The Hanged Man – w tym utwór tytułowy oraz Victim of the flames, poza demo’we: Chronicle of sin, Hunting the man i Requiem for heaven. oraz zupełnie świeżutki smakołyk: Armageddon sons. Występ rozpoczęło opętańcze intro, które po chwili ustąpiło ostremu jazgotowi gitar w diabelskim acz rock’n’rollowym stylu, dopełnionym drapieżnym wokalem Wishmana, świetnymi solówkami i muzycznymi właściwymi dla tego gatunku smaczki w wykonaniu Damiana i Hellculta, napędzane wściekłą perkusją Blackhorna. Dodatkowo muzycy przygotowali wszystkim małą niespodziankę w postaci swego scenicznego image, który bynajmniej nie opierał się na bodypainting’u. Wyrażał on ich sprzeciw wobec obecnej sytuacji w naszym kraju, gdyż jak podkreślił Damian ktoś zawsze musi stać po drugiej strony barykady, nie inaczej... Niestety, porównując z poprzednim występem, Wishmasterom zabrakło dziś dynamiki, która cholernie(!) kulała przez całe Black Flames Rebelion #3. Przede wszystkim gitary były zbyt cicho. Ktoś powinien był je porządnie podkręcić na konsoli. Bo choć dzisiejszy występ był lepszy i dłuższy od zeszłorocznego, to nie zdołał wcale nasycić moich uszu, gdyż najzwyczajniej zabrakło mu mocy. I tu potwierdzenie zyskało stare mistrzowskie powiedzenie muzyka, że gdy w przodach ci nie bryka zmień akustyka :D

Tym pogodnym akcentem przechodzimy do następnego punktu programu jakim był występ kolejnej świetnej szczecińskiej formacji Hellfist (http://www.hellfist.metal.org.pl), która ok. godziny 21:45 wtargnęła na scenę, by wlać nam do ucha kawał solidnego hałasu. Od ostatniego Black Flames jego skład się nieco pozmieniał. Wypadł jeden gitarzysta, oraz nastąpiła rotacja za gitara basową (zagrał Goatsraft z Damnatorius) oraz za bębnami (zagrał Azgaroth z Northwail) oraz na pozostałej gitarze w stałym już na dzień dzisiejszy składzie zagrał Hellcult (z Wishmaster) oraz na wokalu: Antigod – założyciel formacji, który przyczynił się także do związania tej niecnej imprezy, jaką jest Black Flames Rebelion. Lokalny, prężnie rozwijający się band, uświetniony doświadczonymi muzykami, zaprezentowała nam ponad 20-minutową mieszaninę agresywnego łojenia z pogranicza thrash/death/black metalu. Przedstawione utwory o wdzięcznych tytułach m.in. Ubersatanic dance over burned & raped territory , czy Crawl through the paths of pain into the gates of suicidal hell, muzycznie obroniły się same. Zespół tym razem postawił przede wszystkim na granie świeżego materiału, stworzonego po zeszłorocznym demo. Już niebawem m.in. te kawałki ukażą się w formie Ep’ki lub Splitu.. a z kim? No cóż, ja wiem ale nie powiem :) sytuacja rozjaśni się ponoć już na przełomie lipca i sierpnia. Wówczas będzie wiadomo kto, z kim, gdzie i za ile.

Tymczasem ja milczę a Hellfist ustąpiło już lubelskiemu Perdition (http://www.perdition.glt.pl), którego występ okazał się krótszy niż przewidywano. Stało się tak ze względu na niespodziewaną sytuację wokalisty, który z przyczyn bardzo zdrowotnych nie był wstanie zaśpiewać. Zastąpił go brat Mścisława (basisty), który orientował się na tyle dobrze w kilku kawałkach Perdition by wykonać je w roli głównonadzierającego. Zespołowi udało się jakoś wybrnąć z sytuacji, lecz i tak koncert wypadł słabo, i nie odbyło się bez falstartów (jak w utworze Ostatczene rozwiazanie... ).

I oto przyszła pora na kulminacyjną część Festu – kulminacja pod postacią Infernal War(http://www.infernalwar.pl) nastąpiła od godz. 23:00 z groszami do północy. Sponiewierana muzycznie publika w szaleńczym tańcu chłonęła żywioł, jakim karmili ją tego wieczoru muzycy częstochowskiego Infernal War. Formacja zaprezentowała przekrój swej twórczości, który obejmował materiał z tegorocznego albumu Redesekration oraz z debiutanckiego Terrorfront , nie zabrakło też kawałków z Infernal SS. Toteż lokal napełnił się dźwiękami brudnego i brutalnego black/death metalu. Niestety również ten występ został przycięty. Jako, że infernale są obecnie w trakcie trasy, po zeszłowieczornym koncercie w Bielsku gardło Warcrimera odmówiło dziś posługi nie pozwalając na zbyt długie eksploatowanie głosu. Obeszło się więc krócej i bez bisów. Zaś niezaspokojona publika, skandująca po każdym kawałku nazwę zespołu, obeszła się smakiem... i zmuszona została grzecznie poczekać na kolejny koncert częstochowskich gigantów.

A na koniec, wysnuwając tradycyjne podsumowania i wnioski dodam, iż moim zdaniem zbyt długie były przerwy techniczne między zespołami Sprzyjały one jedynie rozładowaniu koncertowej atmosfery i rozleniwieniu publiki zalegającej na miękkich sofach.

Kolejnym problemem była frekwencja. Jej spadek spowodowany był występem thrashmetalowych gigantów brazylijskiej sceny - Claustrofobia, którzy w towarzystwie szczecińskich Heavy Water oraz Nihilosaur zagrali na konkurencyjnym tego wieczoru spędzie w Kontrastach. Zdezorientowani fani ciężkiego grania, którzy nie potrafili podjąć męskiej decyzji, prawdopodobnie zmuszeni byli rzucić monetą (orzeł – Kontrasty, reszka – Stara Cynkownia), desperacko sięgając po filiżaneczkę ciepłej meliski... hehehe.

Ale poważnie, to faktycznie mogło być tak, że na obie imprezy poszła zupełnie różna publika. Nikt jednak nie zagwarantuje że gdyby koncerty odbyły się w różnych terminach – frekwencja nie wzrosła by na każdym z nich. W tej kwestii niestety obie ekipy organizacyjne ponoszą winę. Wzajemne wspieranie muzycznych wydarzeń na szczecińskiej scenie metalowej przyniosłoby więcej korzyści niż w podkładanie świń jednym przez drugich. Nie napiszę już kto komu i dlaczego, bo musiałabym dogłębniej zlustrować sytuację na co zupełnie nie mam ochoty, jednakże wiadomo mi, że takie rzeczy się działy. Nie wiem jak udał się konkurencyjny koncert, lecz BFR # 3 wypadło całkiem nieźle, pomimo małej publiki i częstego braku entuzjazmu z jej strony – na co narzekało kilka kapel. Na przyszłość więc tylko uprasza się organizatorów o weryfikowanie terminów, zaś publikę – o wyjęcie kołka z... i tu niedomówienie. No i czekamy na 4 osłonę!!

Zdjęcia: część fotek wykonał Maciej Kozłowski, część otrzymałam dzięki uprzejmości organizatora