To już drugi koncert jaki Ray Wilson, najbardziej znany jako były wokalista legendarnego Genesis, daje w naszym mieście. Tym razem przybył w nasze skromne progi z zespołem Stiltskin, co nie oznacza wszakże, że porzucił akustyczne brzmienia, na których opierał się koncert lutowy, na którym mnie zabrakło. Na tle tego, co ujrzałem na wczorajszym występie stwierdzam, że z pewnością mam czego żałować.

Znalazłszy się w koncertowym przybytku, oczom mym ukazało się dość spore zamieszanie pod sceną, wywołane społeczną inicjatywą przynoszenia sobie krzeseł pod scenę. Jednak już 10 minut po wyznaczonej godzinie 19, można było usłyszeć zapowiedź, że oto zaraz oczom naszym ukaże się Ray Wilson i specjalnie dla nas oprócz rzeczy znanych i lubianych wykona nieco nowego materiału. Artysta, zresztą niezwłocznie pojawił się i rozpoczął koncert utworem „Another day” ze swego solowego dorobku. Musiał go zresztą rozpoczynać dwukrotnie, gdyż pierwsze podejście do takowego zostało przerwane przez fakt, że Raya rozbawił widok mnogości ludzi siedzących. Jak sam powiedział, w pierwszej chwili myślał że to dzieci albo mali ludzie. Wypowiedź zwieńczył stwierdzeniem „To jest koncert rock ‘n’ rollowy, możecie wstać”. Zabawnych wypowiedzi między utworami było zresztą więcej. Zdradzały one duży dystans jaki ma do siebie artysta oraz szczerą radość jaką czerpał z grania, co zdawał się potwierdzać goszczący często na jego twarzy uśmiech.

 

Repertuarowo pan Wilson spisał się także bez najmniejszego zarzutu. Usłyszeliśmy utwory z jego solowych płyt, jak chociażby wielkiej urody utwór „Change” czy kompozycje z nowego albumu „Propaganda man”, których nie miałem okazji słyszeć przedtem, lecz to co usłyszałem pozwala mi sądzić, że jest to bardzo dobry materiał. Najbardziej spośród tych utworów wyróżniał się utwór tytułowy, ubarwiony świetną solówką przez Ali’ego Ferguson’a. Pojawiły się też, rzecz jasna, kawałki z obu płyt firmowanych nazwą Stiltskin. Nie zabrakło wielkiego hitu „Inside” oraz, ku mojej uciesze, obszernych fragmentów prześwietnego albumu „She”. Co ciekawe z repertuaru Genesis sięgnął Wilson wyłącznie po utwory nagrane przed jego dołączeniem do zespołu – pojawiły się „Follow you, follow me” oraz „Carpet crawlers” oraz, co ciekawe „Solsbury hill” z repertuaru Petera Gabriela – pierwszego wokalisty Genesis. Całość ubarwiło kilka klasycznych coverów – „Space oddity” Davida Bowiego, „Knocking on heaven’s door” Boba Dylana oraz „No woman, no cry” Boba Marleya.

 

Zgromadzona publiczność wyraźnie bawiła się równie znakomicie jak sam artysta, niezależnie czy były to akustyczne czy pełne rockowej mocy piosenki. Sam koncert trwał 2 godziny, nie licząc bisu, jednak minął on w mgnieniu oka. Kiedy na bis Ray Wilson wyszedł sam, z towarzyszeniem tylko gitary akustycznej, by wykonać jeden z nowych utworów, pojawiła się, nie waham się użyć tego słowa, prawdziwa magia. Jedyne co nie daje mi spokoju po tym świetnym występie, to fakt że frekwencja powinna być znacznie większa. Jednak to już któryś przypadek gdzie wychodzą na jaw wyraźnie niedostatki promocyjne koncertów odbywających się w Słowianinie. Moim zdaniem, jeżeli miejsce to pretenduje nadal do bycia „Domem Kultury” i ma ambicje wykraczające poza organizacje wieczorków tanecznych, powinno niewątpliwie poprawić ten aspekt.

 

Relacja napisana przez czytelnika wSzczecinie.pl