„Szczecin, Szczecin, Szczecin. Domy bez okien, ludzie bez twarzy, a wszystko, na co spojrzę oczy moje parzy.” Fragment piosenki szczecińskiego zespołu sPiątkuNaSobotę. No właśnie, jak jest w rzeczywistości? Rwetes podniesiony po artykule „Grzechy główne mojego miasta” autorstwa naczelnego szczecińskiej Wyborczej, Wojciecha Jachima oraz akcja GW „Przystanek Szczecin”, mają służyć porządnej dyskusji nad uzdrowieniem miasta. Należałoby powiedzieć wreszcie.
Akcja zwykle równa się reakcja, tak dowodzą podstawowe prawa fizyki, jednak przez ostatnie lata, Szczecin skutecznie temu zaprzeczał. Może nie „Szczecin” sam w sobie, ale ludzie, których wybraliśmy na naszych przedstawicieli (ludzie de facto, którzy miastu podstawili nogę i przywiązali do płotu). Fakt, można tą tezę skonfrontować stwierdzeniem, że miasto to nie tylko Władze, ale też jego mieszkańcy. I od tego, jacy są mieszkańcy, zależy, jakie jest i będzie miasto.

Jak zwykle medal ma dwie strony, aby życie rozkwitało, pole zaorać i posiać musimy my prości obywatele miasta, jednak wcześniej ktoś to pole musi nam udostępnić. Jak to się mówi, abyśmy mieli „szerokie pole do popisu”. Zauważyłem (i tu zgodzę się z red. Jachimem, który pisze o potrzebie, tzw. miejsca „schadzek”, centrum tętniącego życiem. Nie jest to jednak wyznacznikiem rozwoju i integracji społeczeństwa, ale takie centrum kultury na pewno temu by sprzyjało), że w naszym mieście skupiamy się w małe grupy niechętne do podjęcia współpracy z innymi. Nieufność wobec innych, zaściankowość, może kompleksy, nie wiem. Ale znam ludzi, którzy wstydzą przyznać się do Szczecina. Znam studentów, którzy niechętnie mówią, że studiują na Uniwersytecie Szczecińskim, tylko dlatego, że jest w Szczecinie. Ale są też tacy, którzy przyjeżdżają na studia spoza miasta i zakochują się w nim. Wtedy wstyd mi jeszcze bardziej, że rodowici mieszkańcy nie potrafią pokochać swojego gniazda, tak jak przyjezdni to robią. Kolejny wniosek z obserwacji, to fakt, że dużo ludzi swoją pomoc miastu zaczyna i kończy na postawieniu krzyżyka przy nazwisku, na karcie wyborczej. Później siadają w fotelach i czekają, czekają, czekają… „Nicnierobienie” nie jest sposobem na ożywienie Szczecina, umywanie rąk i nabieranie wody w usta, także.

Może potrzeba nam, przywódcy (wiem patos, jednak coś w tym jest). Przywódcy (mam na myśli Prezydenta), który pokaże, że także pragnie by Szczecin rozkwitł na nowo. Pisząc „pokaże” nie mam na myśli czczych obietnic, i kiełbasy wyborczej. Mam na myśli człowieka, który ruszy rynek inwestycji. Człowieka, który kopnie nas porządnie w d… i zachęci do współpracy. Kogoś, kto będzie działał skutecznie, kto kiedy trzeba, będzie mówił mało popularnie. Człowieka, który wyciągnąłby na światło dzienne „podziemny Szczecin” (oferuje dużo wyśmienitej rozrywki, lecz ma mało reklamy. Reklama dzisiaj, to matka informacji, a bez dostępu do informacji, nie ma odzewu). Zasługujemy na takiego człowieka, po tych czterech latach stania w miejscu.

Pisałem już o potrzebie reklamy dla Szczecina, naszego małego Paryża. Momentami ręce opadają i nic się nie chce. Przykład najświeższy, klub City Hall, lokal skupiający sporą klientelę. Lokal wyróżniony przez WPROST, jako jeden z najlepszych dwudziestu klubów w Polsce, teraz ma problemy z przedłużeniem umowy o dzierżawę. Co najśmieszniejsze, nie ma konkretnych planów na zagospodarowanie miejsca, w którym znajduje się lokal. Wychodzi na to, że celem nie jest wykorzystanie tego lokum do innych celów, lecz zamknięcie klubu. W całej tej sytuacji zadowalający jest jeden fakt, że ludzie naprawdę walczą o klub. Potrafili zorganizować się i pokazać, że to ważne miejsce dla miasta i dla nas mieszkańców. Fenomen? Albo właściciele idealnie trafili w dziurę na rynku szczecińskim, otwierając lokal trzy lata temu, albo zbudowali tam specyficzny, wart uwagi i przyciągający klimat. Obstawiam za tym drugim. Wniosek, takich miejsc potrzeba nam więcej i Reklamy, więcej reklamy, bo jeśli się poszuka, to jest co reklamować. Zakończę fragmentem tej samej piosenki zespołu sPiątkuNaSobotę „kochane szczecińskie ciężkie powietrze zostaje w płucach nawet, gdy go nie chcę, więc czasem mnie boli i serce mi wyje, gdy miasto zieleni od środka gdzieś gnije”.