Czy drobna blondynka może skutecznie rozgniewać gości jak i obsługę klubu? Jak się okazuje, jest to jak najbardziej możliwe, nawet jak się jest gwiazdą wieczoru. I nawet jak się nazywa September.
Petra Marlkund miała być ukoronowaniem 7 urodzin znanego i lubianego klubu Grand Cru. Krucha blondynka miała rozgrzać do czerwoności klubowiczów. Didżej zapowiedział jej występ na północ. Do tego czasu wszyscy świetni się bawili przy hitach, które przez ostatnie 7 lat przewijały się w Grandzie. O 22.30 były już tłumy. Część bawiła się na parkiecie, a części udzielał się zdecydowanie barowy nastrój. Byli również goście z zagranicy, a wśród nich sporo Niemców.

O północy didżej zaczął mówić, że już niedługo, za kilka minut wystąpi gwiazda wieczoru. Część osób zaczęło się ustawiać pod sceną. Na próżno. Didżej pół godziny później powtórzył to samo, co powiedział 30 minut wcześniej. Dodając jedynie, że Petra jest już w klubie. Przed pierwszą ludzie zaczęli gwizdać. Pojawiały się głosy, że September kreuje się na niewiadomo jaką wielką gwiazdę, a Madonną to przecież ona nie jest. Kolejne zapowiedzi didżeja rozwścieczały już zgromadzoną publiczność. Tymczasem za przeszklonymi drzwiami można było zobaczyć Petrę rozmawiającą z tancerkami i zajadającą jabłko obrane zresztą jej przez kucharza, jak dowiedziałam się od jednego z pracowników klubu. Inny pracownik klubu wyjaśnił mi skąd wzięło się to poważne opóźnienie. Otóż „gwieździe” nie odpowiadały klubowe mikrofony, a przecież o 20 miała próbę w Grandzie i wtedy nie zgłaszała żadnych zastrzeżeń. I nawet jeżeli faktycznie te mikrofony były mało profesjonalne, to jeszcze mniej profesjonalne było opóźnianie koncertu prawie o 2 godziny. Pani Petra chyba zapomniała o pewnej starej dobrej zasadzie: klient (fan) nasz pan.

O 2 w końcu „zaśpiewała”. Zaprezentowała jedynie 6 piosenek, w tym jedną 2 razy, więcej po prostu nie posiadała w swoim repertuarze. Przywitały ją brawa i gwizdy zarazem. Starała się zmazać negatywne wrażenie używając polskich słów np. „na zdrowie” albo „Szczecin”. To jednak nie są już czasy, kiedy wystarczyło przyjechać do Szczecina, rzucić kilka polskich słów i wszyscy byli szczęśliwi. Część gości bawiła się dobrze w trakcie koncertu, chociaż gdy po pół godzinie występ się zakończył rozległy się kolejne gwizdy. Bo czekać 2 godziny na półgodzinny koncert, to była gruba przesada, w opinii wielu. Kto wie, czy ludzie lepiej by się bawili, bez występu gwiazdy? Kierownictwo klubu chciało dobrze, zapomnieli jednak, że „gwiazdy” miewają swoje kaprysy.

Podsumowując: Madonna to nie była, a jednak się spóźniła. Tylko, czy Madonna pozwoliłaby sobie na taki brak szacunku wobec fanów, spóźniając się aż dwie godziny? Raczej wątpliwe.