Ten zespół zapełniłby chyba każdą salę koncertową w naszym mieście, bo oddanych fanów ma naprawdę bardzo wielu. Ponad 500 osób z trudem zmieściło się wieczorem 9 października w Domu Kultury „Słowianin”, ale chyba nie przeszkodziło im to w chłonięciu energii jaką wygenerował na scenie zespół Lao Che.


W ubiegłym miesiącu otrzymali prestiżową nagrodę Mateusza w radiowej Trójce za wydanie znakomitej płyty „Gospel”, którą cały czas promują na żywo. Latem można było ich zobaczyć na każdym liczącym się festiwalu – choćb y w Gdyni na Heineken Open`er czy na Off Festiwal w Mysłowicach. Były to występy na dużych scenach, rządzące się swoimi prawami (w określonych ramach czasowych) i nie zawsze mogli sobie pozwolić na rozwinięcie skrzydeł, zaprezentowanie całego potencjału. Klubowa atmosfera mniejszej sali moim zdaniem zdecydowanie bardziej sprzyja ich przekazowi. Bez wątpenia dowiódł tego wczorajszy występ, który spełnił chyba oczekiwania wszystkich widzów. Chociaż na pewno komuś zabrakło jakichś ulubionych utworów (np. ja życzyłbym sobie „Klucznika” z debiutanckich „Guseł”) , to jednak to co otrzymaliśmy podczas tego prawie dwugodzinnego setu, to już było naprawdę dużo. „Hydropiekłowstąpienie”, "Do Syna Józefa Cieślaka" i „Drogi Panie” wzbudziły chyba największy entuzjazm. Praktycznie wszystkie teksty były śpiewane przez widzów. Większość z nich pod sceną tańczyła lub kołysała się do rytmu.

Z „Powstania Warszawskiego” (płyty, która sprawiła, że zespół stał się naprawdę znany) zabrzmiały m.in. „Zrzuty”, „Przed burzą” czy „Czerniaków” również wzbudzając żywiołowe rekacje wśród publiki.

Trzeba przyznać, że zespół także był bardzo aktywny. Mimo, że siedmu muzyków Lao Che nie miało zbyt dużo miejsca na scenie, nie ograniczyło to ich ekspresji. „Krojc” i „Żubr”prawie cały czas skakali. Bardziej skupiony „Spięty” śpiewał i deklamował teksty. Mówił niewiele pomiędzy utworami, ale ważnych słów było i tak wiele tego wieczoru.

Główna część występu została oczywiście zwieńczona utworem „Koniec”, ale jasne było, że to jeszcze nie wszystko ... Po bardzo głośnym wywoływaniu nazwy „Lao Che” grupa ponownie weszła na scenę i wykonała jeszcze kilka kolejnych numerów, by na finał przedstawić wyczekiwaną przez wielu „Godzinę W”. Potem część publiczności opuściła klub, ale najwierniejsi długo skandowali wiadome słowa jeszcze mając nadzieję na dodatkowy utwór. Nie doszło już do „dogrywki”, tak więc odliczamy już czas do następnej „godziny w” ...