To była autentyczna niemiecka inwazja ! W „Słowianinie” podczas „Rock In Szczecin 2013” zagrało aż pięć zespołów zza Odry, reprezentujących różne gatunki ekstremalnego grania, a głównym punktem programu był show speed-metalowej legendy – Grave Digger. Skład festiwalu uzupełniali Włosi z Dark End i nasi - Godbite.

"Koński" początek

W ostatnich dniach trochę się zmienił line-up tego wydarzenia, tak więc anonsowany wcześniej Hämmer (również z Niemiec), został zastąpiony przez Ragnaröek, co wiele osób z pewnością  bardzo ucieszyło. Aby jednak zobaczyć tę formację na scenie klubu trzeba było poczekać aż do... następnego dnia.

Całą imprezę rozpoczął  Godbite, z godzinnym opóźnieniem od planowanego startu. Swoje pół godziny wykorzystali by dokopać nam takimi kawałkami jak “You Can Lead A Horse” czy “Bear In Mind” i niewątpliwie rozruszali trochę napływającą powoli publikę.

Iron Horses, którzy wyszli jako drudzy to przedstawiciele bratniej Meklemburgii. Również mieli 30 minut na swój set i podczas nich zagrali m.in. utwory ze swego ostatniego wydawnictwa czyli  mini albumu „Black Leather”. Sebastian Wagner (wokal) i jego koledzy czerpią inspiracje z heavy-metalowej klasyki i taki też był ten występ, przypominający dobre wzorce sprzed lat. Nie poruszył chyba jednak zbyt mocno widzami.

Thrash z Hanoweru

Zdecydowanie bardziej spodobał się wszystkim Cripper czyli gościez Hanoweru. Uwagę metalmaniaków przyciągała przede wszystkim wokalistka Britta "Elchkuh" Görtz, która dysponuje dobrym, mocnym głosem i nawiązuje dobry kontakt z publiką. Thrashowe schematy słyszalne w takich utworach jak „Totmann” czy “Dogbite” z ostatniej płyty tej grupy – „Antagonist” w wydaniu na żywo zabrzmiały dość świeżo, a wieńczący set utwór „FAQU” (z poprzedniego albumu „Devils Reveal”) to był szczególnie dobry strzał.  Tłum pod sceną skandował jeszcze dość długo nazwę zespołu, ale niestety Niemcy musieli już ją opuścić, by dać miejsce przybyszom z Włoch.

Dark End  to formacja o black-metalowej “karnacji”. Grali zresztą w Polsce u boku Cradle Of Filth, a zatem zainteresowani wiedzą czego się po nich można spodziewać. W „Słowianinie” wokalista Animæ ukazał się w cierniowej koronie, a co do muzyki to było to również swoisty rytuał, złożony z czterech, dość długich kompozycji. Usłyszeliśmy m.in. „A Bizarre Alchemical Practice” i “Bleakness: Of Secrecy, Haste And Shattered Crystals”.

Ekstremlna groteska

Ost+Front, czyli panowie z Berlina w odróżnieniu od swoich poprzedników, pojawili się w Polsce pierwszy raz, ale jak sądzę nie ostatni. Zwracają uwagę swoim imagem, przypominającym trochę wizerunek wypracowany przez Slipknota, a muzycznie można ich sklasyfikować w gatunku, który ktoś kiedyś nazwał tanzmetal. Na pierwszym planie wokalista Hermann, Eva Edelweib w czapce czerwonoarmisty i posągowy Wilhelm, (a nieco z tyłu pozostała trójka) przygotowali spektakl, w którym oprócz muzyki było też trochę groteskowego teatru. Wykonali  m.in  takie utwory jak „Heimat Erde” czy „Heimkind” i zostawili po sobie dobre wrażenie.

Egzamin z metalowej klasyki

Dłuższa przerwa techniczna, która później nastąpiła, dała wielu osobom  szansę na zregenerowanie sił, uzupełnienie płynów i ewentualne zakupy gadżetowo-płytowe w holu. Potem zaś nastąpił ten, najbardziej oczekiwany, moment, kiedy na scenę wkroczyła piątka muzyków z Grave Digger, dowodzonych przez wokalistę Chrisa Boltendahla. Aktualnie obok niego grają w tej formacji Axel Ritt (gitara) Jens Becker, (basista znany z zespołu Running Wild, który grał na takich słynnych płytach jak “Port Royal” czy “Blaze in Stone”) oraz Stefan Arnold (perkusja) i Hans-Peter Katzenburg (klawisze).

„Charon” czyli intro, które rozpoczyna ostatni album Diggera - „Clash of the Gods” było wstępem do tego koncertu podczas którego fani zespołu mogli usłyszeć w sumie szesnaście numerów z całej dyskografii grupy. Wśród nich były te najnowsze takie jak „Death Angel & the Grave Digger”, „Medusa” czy „Home at Last” oraz klasyczne już „The House”, „Killing Time” czy arturiański „Excalibur”. Chris, który jest jednym z założycieli grupy, śpiewający w niej od 1980 roku, pokazał że głos ma nadal dobry i nie wybiera się raczej  jeszcze na metalową emeryturę. Pozostali muzycy, a zwłaszcza krzesający  finezyjne solówki Axel, także wykazali się dobrą formą.

Chóralna rebelia

 Najlepszym sprawdzianem zaangażowania odbiorców jest jak sądzę nie tylko pogo pod sceną, ale także wspólne śpiewanie tekstów.  Publiczność w „Słowianinie” zdała ten egzamin z dobrym wynikiem, bo największe hity Diggera chór gardeł „recytował” bez omyłek. Szczególnie efektownie zabrzmiał w ten sposób „Rebellion (The Clans Are Marching)”, ale nie gorzej było w dwóch ostatnich numerach występu czyli  „Highland Farewell” i „Heavy Metal Breakdown”. Ten ostatni to  taki metalowy hymn, który  był idealnym  finałem całego występu.

Folkowy epilog

Kiedy Niemcy zakończyli show, wybiła już północ i część publiki zaczęła się ewakuować.  Zwolennicy folk-metalu zostali  jednak jeszcze na sali (a było ich naprawdę niemało) by zobaczyć występ na który najbardziej czekali. Do ostatniej „walki” zagrzewał ich dodatkowo Mikołaj z Percivala, który pojawił się na scenie, zachęcając do skandowania nazwy „Ragnaröek”. Ci, którzy wykazali się cierpliwością, jak sądzę zostali usatysfakcjonowani występem tej formacji. Zaczął się od płonącej pochodni, a dźwięki które zaaplikowała nam ekipa Kowalskiego, rozpaliły chyba nawet najbardziej zmęczonych fanów.  Pomysł by ten zespół dołączyć do składu Rock In Szczecin, okazał się więc bardzo celny.