Po przebojowej środzie kolejny dzień festiwalu Szczecin Jazz był zdecydowanie inny. Występ trio Matthew Shipa to była najbardziej wymagająca propozycja w dotychczasowym programie tej imprezy. Panowie zagrali 9 marca w studio S1 Polskiego Radia Szczecin.

Pozytywne zaskoczenie

Miałem możliwość zobaczenia tego muzyka dziewięć lat temu we wrocławskim klubie Firlej. Miałem więc pewne wyobrażenie jak być może będzie wyglądał jego szczeciński występ. Muszę jednak przyznać, że ten znakomity pianista jednak mnie zaskoczył... oczywiście pozytywnie. Miałem w pamięci bardzo ekspresyjny styl jego gry, ale to czego dokonał na scenie studia S1 było jeszcze bardziej intensywne, a momentami porażające...

Najnowszy projekt

Matthew Shipp, to muzyk bardzo ceniony przez krytykę za swe awangardowe dokonania, znany już od początku lat 80. Uczył się m.in. u Dennis Sandole, tego samego, który „szkolił” samego Johna Coltrane`a. Jest liderem wielu projektów, , a aktualnie działa w swoim trio, w którym towarzyszą mu basista Michael Biso i dobrze znany w Szczecinie perkusista - Newman Taylor Baker. Razem nagrali już dwa albumy „Counduct of Jazz" i „Piano Song".

Niesłychana precyzja

Jeden z utworów na tej ostatniej płycie nosi tytuł„Scrabled Brain” i to sformułowanie dobrze oddaje, to ciało się z moim mózgiem, kiedy słuchałem dźwięków wydobywanych z klawiatury Yamahy przez Shipa. W ciągu tego półtoragodzinnego występu pokazał, że nad klawiszami fortepianu panuje w sposób absolutny. Z niezrównaną swobodą grał najbardziej ekwilibrystyczne pasaże, improwizując na bazie tematów z ostatniej płyty, a widzowie wpatrzeni w jego dynamiczne, pozornie niedbałe, ale jednak niesłychanie precyzyjne, ruchy, niemalże wstrzymywali oddech.

Kontrabas jak gitara

Komunikacja pomiędzy muzykami przebiegała jedynie za pomocą dźwięku i wzroku. Słowa były zbędne, bo też świetnie rozumieli się miedzy sobą bez nich. Bisio grał na kontrabasie w taki sposób, że prawie go „zdewastował”, traktując go momentami jak gitarę, a Taylor Baker uzupełniał tę ścianę brzmień swoimi partiami. Natężenie dźwięku chwilami było wysokie, ale nie przeszkadzało to widzom chłonąć tego, co działo się na scenie. Matthew mówi w wywiadach, że nie dba o to, co chce usłyszeć publiczność przychodząca na jego koncerty. W tym wypadku chyba nastąpiła pełna satysfakcja. Jeśli dla kogoś był to przekaz zbyt radykalny, to jak sądzę musiał docenić unikatowy styl gry lidera.