Skinny Patrini to jedna z perełek naszej polskiej sceny muzycznej porównywana do takich gwiazd muzyki elektronicznej jak I am X czy Peaches. Tym razem ten dość niecodzienny duet zawitał do szczecińskiego klubu Alter Ego. Powitała ich niezwykle liczna i gorąca publiczność. Wszystko byłoby idealnie gdyby nie "małe" opóźnienie, ale o tym poniżej w relacji.

Skinny Patrini powstało w 2005 roku z inicjatywy Anny Partini i Michała Skórki. Ich koncerty charakteryzują się niezwykłą oprawą wizualną, gdzie psychodeliczne i sugestywne wizualizacje w połączeniu z muzyką tworzą swoisty performance. Miejsce takie jak Alter Ego, czyli "miejsce sztuki niepopularnej" wydawało się być odpowiednim miejscem na takie show.

Sam koncert przewidziany był na 21. Spodziewałem się drobnego opóźnienia, jak to w zwyczaju koncertów bywa. Ludzi pojawiało się coraz więcej. Po 21 muzykę zaczęły puszczać Dj Fru i Dj Fairy, które miała rozgrzać publiczność. Wszyscy jednak czekali na główną gwiazdę wieczoru. W klubie zrobiło się niezwykle tłoczno i ciasno. Niestety, ale Alter Ego niezbyt nadaje się do bardzo tłumnych imprez. Po ponad godzinie oczekiwania na Skinny Patrini zaczynałem w ogóle wątpić czy wystąpią. Po notabene dwóch godzinach, duet pojawił się na scenie.

Mocne bity otworzyły spektakl. Zespół przywitał publiczność nowym kawałkiem z nadchodzącego albumu. Soczysty bas  plus charakterystyczne klawisze rozbudziły ludzi. Następnie posypały się sztandarowe utwory z albumu Duty Free. Japan, Merlin, Delicious czy So what?! skutecznie zachęciły publikę do zabawy. Duet nawiązał bardzo fajny kontakt z fanami. Sama wokalistka dziwiła się, że ma w Szczecinie tak oddanych fanów znających większość utworów. Za plecami artystów pojawiały się wizualizację w różnych klimatach, począwszy od fragmentów starych filmów z lat 20-30 po fragmenty teledysków zespołu.

Dodatkowo dość energiczne zachowanie wokalistki i niecodzienne ruchy klawiszowca tworzyło naprawdę świetne widowisko. Zanim się obejrzałem, muzycy Skinny Patrini stwierdzili, że czas powoli kończyć, gdyż  coraz mniej mają  kawałków do zagrania. Szczecińska publiczność jednak nie pozwoliła im zbyt szybko zejść ze sceny. Zespół zagrał ponownie jeden z ich najbardziej znanych i tanecznych utworów pt. Little Hell. Ludzie nie dali jednak za wygraną - duet zagrał jeszcze jeden utwór na bis - tym razem Japan. I to niestety był koniec.

Przyznam szczerze, że już po przesłuchaniu albumu studyjnego Duty Free byłem pełen podziwu dla wokalistki. Na koncercie tymczasem pokazała jeszcze bardziej swój pazur. Jej wokale przeszywały ciało bardziej niż charczące dźwięki wydobywające się ze sprzętu Michała Skórki. To jest zdecydowanie jeden z bardziej ciekawych projektów polskiej sceny muzycznej.

Reasumując – bardzo dobry koncert, natomiast jedynie zastrzeżenie to dość duże opóźnienie. Oby więcej tego typu zespołów przyjeżdżało do naszego miasta i grało za tak małe pieniądze, bo wydatek 7 zł to jedno piwo w pubie. Czekam na powtórkę.