15 marca w dominikańskiej Bazylice Pod Blachą odbyło się spotkanie z ks. Tadeuszem Isakowiczem- Zaleskim, w sprawie jego głośnej książki "Księża wobec bezpieki". Kontrowersyjnemu autorowi towarzyszyli dyrektor szczecińskiego IPN-u Kazimierz Wójcicki oraz, prowadzący spotkanie, dr Krzysztof Kowalczyk z Instytutu Politologii i Europeistyki Uniwersytetu Szczecińskiego. Konferencja odbywała się w ramach programu "Forum Dialogu".
Ks. Isakowicz Zaleski zaczął od stwierdzenia, że "historia magistra vitae est" (historia jest nauczycielką życia", i nie da się historii od życia odkroić. Przypominał, że Ewangelia też pełna jest zdrady, grzechów apostołów, i jakoś grzechy te zatuszowane nie zostały. Wiemy przecież i o zdradzie Judasza, i o wyparciu się św. Piotra, choć pierwszy z nich poniósł karę, a drugi przyznał się do winy i błąd naprawił. Dalej ks. Isakowicz- Zaleski mówił o potrzebie pytania o przeszłość i sumienie ludzi, z urzędu posiadających pewien autorytet- duchownych dziennikarzy, naukowców, nauczycieli. Zgorszeniem dla Kościoła nazwał nie fakt, że pewien procent księży znalazł się na złej drodze tajnej współpracy, ale brak skruchy i przeprosin z ich strony.

Dyr. Wójcicki pogratulował autorowi książki odwagi, potrzebnej do jej napisania. Postawił też ważne pytanie: "czy społeczeństwo może żyć bez historii?". Zauważył, że Polacy i tak bardzo honorowo przeszli przez okres władzy ludowej, bo np. w NRD było 5, 6 razy więcej tajnych współpracowników. Apelował, by tematu lustracji nie traktować w kategoriach sensacji i personaliów. Wskazał na skrajności w poglądach na rozliczenie się z przeszłością. Z jednej strony ludzie, traktujący lustrację jako instrument walki politycznej, chcą nazbyt szybkiego i bezrefleksyjnego jej przeprowadzenia. Z drugiej strony są "nawiedzeni przeciwnicy" rozliczenia się z przeszłością. Książkę ks. Isakowicza- Zaleskiego nazwał tu idealnym, złotym środkiem, najlepszym punktem wyjścia do rzeczowej debaty o lustracji, w dobie nowej ustawy lustracyjnej.

Dr Kowalczyk postawił pytanie, czy byli tajni współpracownicy, pełniący funkcje "zaufania publicznego" powinni być z tych funkcji zwalniani. Isakowicz- Zaleski, odwołał się do memoriału biskupów w tej sprawie, cytując: "każda forma współpracy z wrogiem jest złem", stąd, dla dobra ogółu, osoby skażone agenturalną przeszłością, przynajmniej nie powinny mieć prawa do nauczania. Zaznaczył, że nie chodzi tu o karanie, gnębienie, ale jedynie o utratę funkcji, które przecież wiążą się z gruntu z koniecznością moralnej nieskazitelności. Tu pochwalił decyzję papieża o powołaniu na metropolitę warszawskiego arcybiskupa Nycza- człowieka nieskażonego, który przez dwanaście lat opierał się Służbie Bezpieczeństwa. Wypomniał też niekonsekwencję dziennikarzom, którzy księży chcą lustrować, natomiast siebie już nie bardzo, kierując się lojalnością korporacyjną raczej niż rzetelnością. Dyr. Wójcicki zauważył, że lustracja dzieli nie tylko po linii partyjnej, czego przykładem był fenomen sojuszu Radia Maryja z SLD w obronie Stanisława Wielgusa.

Ks. Isakowicz- Zaleski opowiadał o trudnościach, jakie napotkały go, gdy zebrał już materiały na swoją książkę. Gdy lojalnie przedstawił te materiały przełożonemu, ten skomentował "polecam cię Matce Bożej... wrzuć to do pieca, na co ci to?!". Okres, w którym starał się wydać swoją książkę, nazwał najtrudniejszym w swoim życiu. Otuchy mu dodawały słowa Jana Pawła II, który mówił o potrzebie rozliczenia się z przeszłością. Wspierało go też wielu księży, ale niektórzy hierarchowie organizowali także "spontaniczne" akcje przeciw niemu. Namawiali księży do podpisywania listów potępiających książkę, co autor przyrównał do esbeckich "lojalek". Były też bardzo pozytywne reakcje- abp. Franciszek Macharski, mimo że w kontrowersyjnej książce znalazła się wzmianka o jego szwagrze- tajnym współpracowniku, podziękował ks. Isakowiczowi- Zaleskiemu za jej napisanie.

Autor wyrażnie zaznaczył, że nie jest to książka "o agentach w sutannach". Choć, gdy pod koniec spotkania, ze strony części publiczności posypały się słowa krytyki Isakowicza- Zaleskiego jako "maniaka lustracji", który niepotrzebnie wyciąga brudy Kościoła, zamiast mówić o pozytywach, autor wybronił, się, odsyłając do dokładniejszej lektury książki. Wskazał w niej bowiem nie tylko patologie, ale także- w równym stopniu- przykłady postaw bohaterskich. Ukazał też wiele przypadków nawróceń ze złej drogi; jego ulubioną postacią jest tu ks. Gorzelanek- "Kmicic w sutannie". W pytaniach od publiczności był krytykowany nawet za wzmiankę o inwigilowaniu księży, którzy oparli się grożbom i pokusom. Odpierał rzeczowo takie zarzuty, logicznie stwierdzając, że "jeśli ktoś donosił na księdza, to nie świadczy to przecież żle o księdzu". Ironicznie stwierdził: "wiem, że moi krytycy w większości słuchają PEWNEJ ROZGŁOŚNI... Ale cóż, póki w zakonie Redemptorystów nie wskazałem na przykłady tajnej współpracy, ojciec Rydzyk chętnie mnie do siebie zapraszał".
Znacząco stwierdził też: "współczuję, że kandydat pewnego środowiska nie został metropolitą warszawskim...". Gdy padło pytanie o księży współpracujących z wywiadami Zachodu, autor potępił także i taki, i w ogóle jakikolwiek kierunek współpracy z służbami specjalnymi, nawet rodzimymi. Przywołał tu humorystyczny przykład ojca Hejmy, który brał pieniędze za tajną współpracę, bo myślał, że ma do czynienia z wywiadem zachodnim.

Opowiedział też, jak w latach osiemdziesiątych nie otrzymał paszportu, co uzasadnione było następująco: "nie płacenie alimentów i inne sprawy społeczne". Mimo absurdalności takiego uzasadnienia, nie dostał paszportu już do upadku PRL-u.

Na pytanie, dlaczego byli tajni współpracownicy, w tym Stanisław Wielgus, wypierają się swej przeszłości, ks. Isakowicz- Zaleski przywołał analogię z "pijakiem, który, nawet złapany na gorącym uczynku, twierdzi, że jest niepijący". "Tajny współpracownik to człowiek uzależniony. Trzeba mu więc pomóc, ale jeśli ktoś przez tak długie lata niszczył swoje sumienie, jest już tak pusty, że nie potrafi sie do niczego przyznać"- tłumaczył.

Ubolewał nad odbiorem swojej książki jako taniej sensacji i nad ostrymi określeniami księży- przeciwników lustracji, którzy potrafili nawet Gazetę Polską nazwać "gadzinówką prawicową" w odwecie za opisanie sprawy Wielgusa. Stwierdził, że Kościół liczył na "grubą kreskę i zapomnienie o problemie, po części też dlatego, że wielu obecnych hierarchów kościelnych ma nieczystą, nie rozliczoną przeszłość. Gdyby problem ten rozwiązany został wcześniej- dowodził autor książki- nie byłoby afery Wielgusa. Ubolewał nad brakiem możliwości zajrzenia do akt Kościoła; akta te są bowiem udostępniane dopiero 50 lat po śmierci delikwenta.

Na koniec ks. Isakowicz- Zaleski przywołał pewien anegdotyczny przypadek, jaki znalazł w aktach SB. Otóż pewien oficer SB miał za zadanie zwerbować księdza, który nie stronił od alkoholu. Chcąc wykorzystać tą słabość, wybrał się z owym duszpasterzem na wódkę. Ksiądz jednak był ostrożny i nie dał się zwerbować. Oficer natomiast tak opisał spotkanie w notatce: "gdy kontakt operacyjny zaczął pomyślnie się rozwijać, postanowiłem wykorzystać do jego kontynuacji osobiste zasoby wiśniówki. Po pewnym czasie, w ramach postępu dialogu operacyjnego, ksiądz (...) przyniósł pięć butelek wina mszalnego. Niestety, dalej już nie wiem co się działo...". Ks. Isakowicz Zaleski podziękował wszystkim tym, którzy wspierali go w trudnych chwilach tworzeniai kontrowersyjnej książki. Podsumowując, stwierdził, że nie było innej drogi do zbawiennego oczyszczenia przeszłości i sumienia Kościoła, jak tylko rzetelne jej opisanie.