Szczeciński przystanek trasy Lao Czesław Tour okazał się być wydarzeniem udanym zarówno pod względem artystycznym jak i komercyjnym. Słowianin w niedzielę, 6. marca zapełnił się niemal w całości i był miejscem koncertu na najwyższym poziomie.

 

Od samego początku cieszyłem się na połączenie sił kapeli z Płocka i przybysza z Danii. Pomysł wspólnej trasy obydwóch projektów wydawał mi się tyleż dziwny, co całkowicie przemyślany. Mozil i Lao Che grają najzwyczajniej w świecie... inaczej.

 

Wielcy artyści są tylko z Krakowa

 

Sztukę rozpoczął zyskujący coraz większą popularność w mediach Czesław. Towarzyszył mu zespół złożony w dużej mierze z jego duńskich przyjaciół. Co rzuciło mi się w oczy (uszy)? To, że przez cały koncert po głowie chodziła mi myśl o tym, jak dobrze słychać było staranną edukacją muzyczną, jaką odebrała cała zebrana na scenie grupa artystów. Precyzyjne, doskonałe wręcz wykonania, ciekawe kompozycje. Słuchało się tego naprawdę wspaniale, zwłaszcza, że brakowało choćby cienia zmanierowania charakterystycznego dla wielu dyplomowanych muzyków. Było skocznie i wesoło. Duży plus za wiodącą prym sekcję dętą.

 

Osobny akapit należy się temu, jak Czesław rozmawiał z publiką. Facet ma tyle uroku osobistego, że chyba nie da się go nie lubić. Ciągłe żarty (na poziomie), ciągły uśmiech. Nastrój udzielił się też publiczności, której zadowolenie z wydarzeń scenicznych było oczywiste. Osobiście najbardziej rozbawił mnie tekst o tym, jak to muzyk wracając do Polski postanowił zameldować się w Krakowie, bo tylko stamtąd pochodzą naprawdę wielcy artyści. Odniósł to także do pochodzącego z Płocka Lao Che, czym wywołał ogólną wesołość zgromadzonych.

 

Elektryzujący Che

 

Po dłuższej chwili przerwy na scenie zameldowali się muzycy gwiazdy wieczoru. Mam bardzo mocno mieszane uczucia co do występu Spiętego i spółki. Z jednej strony utwory z „Prąd Stały/Prąd Zmienny” wypadły naprawdę znakomicie, z drugiej jednak kilka zarzutów mam co do wykonań starszych numerów. W pełni rozumiem chęć wprowadzania zmian w mocno już ogranym repertuarze z „Powstania Warszawskiego”. Bardziej elektroniczne aranżacje czysto muzycznie robiły wrażenie, widać, że kapela ciągle się w tej materii rozwija. Wydaje mi się jednak, że zwłaszcza Spięty wykazywał mniej zaangażowania w treści przekazywane swoimi ustami. Zabrakło mi magii, wyciskania łez z oczu przy „Godzinie W’. Może się starzeję, ale zabrakło mi okazji do wzruszania się. Tak samo jak gdzieś zapodział się wesoły klimat wszechobecny na „Gospel”.

 

Co zatem zwyciężyło? Ściana dźwięku i robiące wrażenie klawisze, czy też może większa mechaniczność i beznamiętność wykonań? Ani jedno, ani drugie. Na wyjątkowo pozytywnym odbiorze występu zaważyła fantastyczna atmosfera panująca pod sceną. Ludzie bawili się doskonale i pomimo moich osobistych obiekcji nie było możliwości opuszczenia klubu zawiedzionym.

 

Podsumowując – dwa koncerty, tona energii, sprawna organizacja, dobre nagłośnienie. Każdy, kto kupił dosyć drogi bilet nie mógł czuć się zaniedbany przez to, co zaserwowali nam muzycy. Pozostaje mieć nadzieję, że Lao Czesław Tour zatoczy koło i jeszcze do nas wróci.