„Ludzie mają tylko wtedy sens, gdy są blisko zwierząt” – takie zdanie, zapisał autor we wstępie i cała ta książka jest praktycznie zbiorem dowodów na potwierdzenie tej tezy. "Ramona, Mila, Bobo i pięćdziesiąt sześć innych zwierząt", to ostatnie dzieło Kamila Sipowicza, wzbogacone przez ilustracje jego żony Olgi (czyli Kory).

Z pozoru lekka

 

Historyk filozofii, dziennikarz, poeta, malarz – to tylko niektóre jego zajęcia. W swoim pisarstwie jest bardzo wszechstronny. Z równym zaangażowaniem podejmującym temat właściwości leczniczych marihuany, historię hipisów w PRL-u czy filozofii Martina Heideggera. "Ramona, Mila, Bobo i pięćdziesiąt sześć innych zwierząt", opublikowana kilka miesięcy temu przez Wydawnictwo Iskry, to pozycja z pozoru lekka i rozrywkowa, ale staranna, efektowna edycja i sama treść tej książki, sprawiają, że niekoniecznie tak ją odbierzemy.

 

Węże, ryby i krowy


Już sam tytuł wskazuje na to, że to będzie lektura różnorodna i barwna. Sipowicz z czułością i wielką dozą empatii, opisuje zwierzęta bardzo różne. Psy i koty przede wszystkim, ale też węże, ryby, krowy... Dopuszcza do głosu nawet kilka grzybów z Roztocza. W tym rejonie bowiem autor teraz mieszka wraz z Korą i choć ta kraina jest bazą wypadową i punktem odniesienia dla opowieści autora, to przenosimy się także dzięki tym opowieściom w bardzo egzotyczne miejsca – do Brazylii czy Meksyku.

 

Tajemnicze zniknięcia i krwawy sylwester

 

Przemieszczanie się na duże odległości w towarzystwie czworonogów i wynikające z tego trudności, to bardzo istotna część narracji. Autor podejmuje ten temat np. w rozdziale „Ramona i samoloty”, opisując przygody „stworzonka, które gdyby ogołocić z włosków i loczków, wyglądałoby jak maleńki króliczek z wielkimi, czułymi i wiecznie pytającymi i zdziwionymi oczkami” Dodaje, że „To stworzonko w zetknięciu z liniami lotniczymi, punktami kontroli granicznych, wielkimi oceanami, dało sobie radę”.

 

Jednak nie wszystkie wspomnienia i anegdoty tu spisane są wesołe i optymistyczne. Niektóre zwierzęta tajemniczo znikają (jak kot Bobo), inne cierpią uwięzione w stalowych pułapkach (patrz rozdział „Krwawy sylwester czyli Tulku i Melon”). Sipowicz poświęca także trochę miejsca rytuałom voodoo, w których zwierzęta są ofiarami bezlitosnych praktyk. "Ramona, Mila, Bobo i pięćdziesiąt sześć innych zwierząt" to zatem także próba oddania naszym braciom mniejszym ich wartości i godności, tak często lekceważonych i poddawanych w wątpliwość.

 

Niby-dziennik

 

Autor traktuje swoich animalnych bohaterów bardzo poważnie czego dowodem jest choćby indeks tych, którzy w tej książce wystąpili (zamieszczony na jej końcu). Pisarze, naukowcy czy politycy sąsiadują tu z imionami wszystkich zwierząt, które pojawiły się na tych kartach. Niektóre z nich zostały także namalowane przez Olgę i jej ilustracje, a także okładka, to integralna część całej książki, bo podkreślająca zamierzoną naiwność, ale też swobodny styl tego niby-dziennika jak go określa sam autor.