18 kwietnia, w ramach Przeglądu Teatru Małych Form Kontrapunkt, w Teatrze Lalek „Pleciuga” odbyło się przedstawienie Piotra Tomaszuka pt. „Bóg Niżyński”.
Mroczna, prawosławna kaplica przy szpitalu dla obłąkanych. Ledwie tlące się płomienie świec nieśmiało rozpraszają ciemność. Na scenie pojawia się Wacław Niżyński- genialny baletmistrz, by odprawić panichidę- nabożeństwo żałobne- za swego zmarłego kochanka i promotora, Siergieja Diagilewa. „Zatańczę mszę na twoim grobie”- obwieszcza. I tak zaczyna się spektakl, pełen religijnego uniesienia, psychodelicznego nastroju, tajemniczości, szaleństwa, grozy, wreszcie geniuszu tańca.

Obłąkany baletmistrz, niczym natchniony kapłan, odprawia wielkie misterium przy pomocy pacjentów szpitala psychiatrycznego. Czcząc pamięć zmarłego kochanka, przechodzi w swych wizjach wcielenia i boskie, i diaboliczne. Rozpiera go duchowość zarówno od jasnej, jak i mrocznej strony. Przewartościowuje religijne hasła, głosząc „niepokój wszystkim”. Roztacza niezwykle perwersyjne wizje seksualne, hetero- i homoseksualne. Sięga do najdalszych, najmniej zgłębionych zakamarków duszy ludzkiej, wydobywając z nich szaleństwo i czyniąc zeń formę religii. Nazywa siebie „pajacem Bożym”,
„świętym idiotą”, który „tańczy genialnie, ale sprawia wrażenie tępego”. Taniec jest tu głównym wyrazem kultu, modlitwą, najwyższą wartością. Poprzez taniec Niżyński zbliża się do Boga. Zbliża się tak bardzo, że zaciera się granica między geniuszem i boskością. Tu przypomina się postać Konrada z Mickiewiczowskich „Dziadów”- człowieka, który poważył się rywalizować z Bogiem. Idzie Niżyński dalej. Wreszcie nazywa sienie Bogiem, Ojcem i Synem. Słyszał głosy.

Co jakiś czas głosy podszeptywały mu, że „dla siebie tańczy, nie dla Boga”, i że „nie jest to dobre”. Ale baletmistrz nie słuchał, tylko dalej tańczył. Upajał się swą wielkością, wspominał zaszczyty. Nie mógł jednak uciec od bólu, jakiego doznawał w życiu, od cierpienia niespełnionej miłości. Wreszcie od Tragedii swego szaleństwa, którego etapy niczym modlitwę recytowali uczestniczący w mszy żałobnej pacjenci. Etapy te przedstawił Niżyński jako analogię do upadków cierpiącego Jezusa, ciągnącego swój krzyż na Golgotę.

Przejmujący do głębi, psychodeliczny nastrój wkradający się do serca każdego widza to ogromna zaleta „Boga Niżyńskiego”. Ale nastroju tego nie byłoby, gdyby nie wspaniała, odważna, ekspresyjna rola tytułowa Rafała Gąsowskiego, gdyby nie poruszająca muzyka Piotra Nazaruka. Przejmujące partie chóralne stylizowane na prawosławne pieśni kościelne. Wreszcie- perfekcyjnie dopracowana, harmonijna, spójna choreografia z elementami baletu. Taniec żałobny, taniec Boga, diabła, oryginalnie przedstawiony erotyzm. Ruch sceniczny, który zachwycał swą niemal boską doskonałością, patosem, przepychem formy. Religia ukazana w wymiarze mistycznym, na sposób zupełnie obcy większości ludzi wierzących. Misterium duchowego poznania, zamiast standardowych praktyk religijnych, które uniemożliwiają często prawdziwe uduchowienie.

Foto: Barłomiej Sejwa