W jakich momentach Junak nie domagał? Ile kosztowała wolność pewnego malarza? Jak szczecińska prasa przedstawiała wydarzenia grudnia 1970? I dlaczego most Cłowy okazał się „kablobetonowym problemem”? M.in. tego dowiecie się z najnowszego numeru "Szczecinera".
Zacznijmy od pozytywów. To co najważniejsze - twórcom czasopisma udaje się utrzymać rytm dwóch numerów w roku. I chociaż po raz kolejny zmienia się system (najprawdopodobniej ponownie będzie obowiązywał układ wiosna/jesień, a nie jak do tej pory czerwiec / grudzień). Ta regularność  (czasami mniejsza, czasami większa - numer ósmy, w założeniu grudniowy, miał premierę w styczniu) jest godna podziwu, bo bez dwóch zdań trudno zebrać artykuły na pewnym poziomie, które zaintrygują, wciągną, a przede wszystkim zaprezentują coś nowego. Tutaj wciąż możemy mówić o pewnej solidności tego co jest nam oferowane.

O Grudniu '70 i Junakach
Co dostaniemy w najnowszym numerze? Tradycyjnie wiele różnorodności, bo mamy zarówno artykuły sięgające po niemiecką historię Szczecina (jak ten o Carlu Teike), przechodząc przez Szczecin z PRL (jak ten o Grudniu '70) aż po czasy bardzo, bardzo aktualne (jak ten o moście Cłowym, który dopiero co został rozebrany). Cały czas twórcy trafiają z różnorodnością - coś dla siebie znajdzie fan architektury, czytelnik poszukujący informacji o społecznych nastrojach czasów minionych czy fan motoryzacji, który pragnie poszerzyć swoją wiedzę o Junakach. Nie brakuje także form, które odbiegają od czystego przekazuj historii - mamy prozę pióra Jarosława Kociuby  czy urzekające,  spacerowe rozważania Jana Matury.

Gdybym jednak miała z czystym sumieniem wskazać artykuł, który pochłonęłam najszybciej (z wypiekami na policzkach) to z pewnością byłby to tekst Janusza Moczulskiego pt.  "Wolność za 5 marek". To jedna z tych wojennych historii, w których kibicujemy "bohaterowi", śledzimy losy, mając nadzieję, że dopnie swojego.  Trochę jakbyśmy czytali książkę przygodową, a nie artykuł, który przedstawia prawdziwe wydarzenia.

Historia z 2016
Zaskoczył mnie natomiast tekst Romana Czejarka - z jednej strony tego nazwiska miłośnikom historii Szczecina nie trzeba przedstawiać, z drugiej zaglądam do artykułu "Kablobetonowy problem" i czytam: "Był poniedziałek, 30 maja 2016r. Około 16:30 dwóch wędkarzy łowiących pod mostem Cłowym..." i myślę sobie - hola, hola, a co z historią? Bo na moje, 2016 to całkiem niedawno. Na szczęście szybko się okazało, że ten początek to tylko szczyt góry lodowej, a autor sięga po początki tego mostu (którego chwilowo nie ma).

Ciekawym pomysłem jest wprowadzenie "fakultetów szczecińskich" , czyli cyklu, który został stowrzony z myślą o nauczycielach. To kolejny dowód na to, że „Szczeciner” może jeszcze zaskoczyć swoich czytelników.

A wady? Są i te, a może właściwie to jedna wada. Numer ósmy to zaledwie dwanaście artykułów, nieco ponad 80 stron treści. Mało, bardzo mało, jeśli cofniemy się  do chyba najobszerniejszego numeru 7 (ponad 170) różnica jest widoczna. Oczywiście, można powiedzieć, że to nie wada - że lepiej dostać mniej, ale "więcej" z treści, że liczy się jakość, a nie ilość. Warto podkreślić, że za ilością - uczciwie - idzie niższa cena, za najnowszy numer zapłacimy 24,90 zł (numer 7 kosztował 33 zł).

Możesz napisać dla Szczecinera
Na wiosnę szykowany jest kolejny numer, jeśli czujecie, że pora zadebiutować na łamach "Szczecinera" wysyłajcie swoje propozycje na pawel.knap@szczeciner.pl

Więcej informacji o czasopiśmie znajdziecie na www.szczeciner.pl i www.facebook.com/szczeciner.

Portal www.wSzczecinie.pl objął magazyn patronatem medialnym.