Kolejny nowy i ważny tekst dramatyczny w Teatrze Współczesnym! Tytuł tego spektaklu zapamiętać niełatwo, ale po zobaczeniu go na scenie w głowie widza wiele obrazów na pewno pozostanie. "Feinweinblein. W starym radiu diabeł pali” w reżyserii Katarzyny Szyngiery to kwietniowa premiera tej sceny.

Wśród najlepszych

Weronika Murek, czyli autorka tekstu, który Szyngiera przeniosła na scenę, jest wymieniana wśród najlepszych, młodych polskich twórców. Była nominowana za swoje utwory do najważniejszych polskich nagród literackich i kilka z nich zdobyła. Za "Feinweinblein” otrzymała dwa lata temu Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną, a jury uznało, że "pisarka w sposób subtelny, a zarazem niepokojący wsłuchuje się w polsko-niemiecką historię powojenną". I rzeczywiście w scenach, które widzimy, poznajemy ludzi, którzy w połowie lat 40. próbują w odzyskanym kraju podźwignąć nowe życie na gruzach starego. To czas niepewności, zachwiania wartości i wciąż jeszcze panującego strachu. Adenauer kwestionuje nową granicę, wszędzie panoszą się „radzieccy”, nie ma ubrań, żywności... ale jest radio!

Dziecko za odbiornik

Podczas spektaklu słyszymy wciąż komunikaty antenowe, które pozornie mają pomóc żyć, ale sącząc propagandę, indoktrynują obywateli. Telefonująca (Joanna Matuszak) dzwoni do rozgłośni ze swoimi pytaniami i problemami... Knauerowie (Magdalena Myszkiewicz i paradujący w pruskim hełmie Robert Gondek) w czasie wojny wymienili swoje niepełnosprawne dziecko za odbiornik, a teraz odczuwają wyrzuty sumienia. Idą do Świetlicowego (Arkadiusz Buszko), żeby pomógł im napisać odwołanie. Tymczasem on i Świetlicowa (znakomita Magdalena Wrani-Stachowska!) mogą się pochwalić przechowaniem żydowskiego dziecka, ale zmagają się z kompleksami i potrzebami nie do spełnienia. Ona chciałaby pracować w stolicy, choćby jako szatniarka w teatrze, bo tam jest prawdziwe życie...

Odczarować rzeczywistość

W tle słyszymy patriotyczne utwory, ale w pokiereszowanej elektroniką formie („My pierwsza brygada”) i niemal wszystko jest w tym spektaklu takie właśnie. Jakieś popsute, niepełne, tymczasowe... Scenografia Agaty Baumgart jest prosta, ale znaczeniowo pojemna. Duże plansze, krzesła, domowe sprzęty... Tę surową scenerię bohaterowie uparcie starają się ożywić. Piosenkami, tańcem, czymkolwiek... Chcą odczarować rzeczywistość skażoną przez traumę, poczucie winy, nie wybaczone grzechy. Przez to wszystko, co niejako uosabia tytułowe Feinweinblein, licho, którym straszy się niegrzeczne dzieci.

Język dialogów, pełen niespodziewanych „zakrętów” i gier słownych, i wspomniana już muzyka Jacka Sotomskiego, to atuty tej inscenizacji, która na pewno intryguje, ale pozostawia też pewien niedosyt. Mam wrażenie, że ten godzinny spektakl lepiej wybrzmiałby w bardziej kameralnej przestrzeni, wówczas mógłby być jeszcze bardziej intensywny i silniej poruszyć zmysły. Niemniej jednak warto to przedstawienie sprawdzić, bo zwłaszcza tu, w Szczecinie, jest nam tematycznie bardzo bliskie.