Ten koncert mógłby być zupełnie inny. Na płytach Nosowskiej obcujemy przecież z dźwiękami, które tworzą intrygującą atmosferę. Jest miejsce na ... przestrzeń, wykreowaną za pomocą bitów, loopów i elektronicznego sztafażu doprawionego gitarowymi pomysłami. W ostatnią sobotę w klubie Can Can zabrakło takich klimatów.
Na początek, zaraz po intro, usłyszeliśmy numer „Simple Present” – jeden z ciekawszych na ostatnim wydawnictwie fonograficznym Nosowskiej zatytułowanym „Unisex Blues”. Kompozycje z tej płyty zdminowały zresztą repertuar występu. Zabrzmiały jeszcze m.in. takie utwory jak” Nerwy i Wiktoriańscy Lekarze”, „ Era Retuszera” (chyba najbardziej entuzjastycznie przyjęty przez publiczność), „My Faith Is Stronger Than The Hills” oraz tuż przed końcem głównego setu tytułowy „Unisex Blues”. Wersje tych numerów przedstawione przez zespół był głośne i jazgotliwe. Niejednokrotnie pozwalali sobie oni na bardzo intensywne improwizacje, pełne rockowej mocy, ocierające się wręcz o ścianę dźwięku. Cierpiał trochę na tym vocal Nosowskiej, który z trudem przebijał się przez ten kontrolowany hałas i nie wszystkie słowa można było dokładnie zrozumieć. Poza kawałkami, promującymi nowy album artystka sięgnęła też po kilka rzeczy starszych m.in. „Jeśli wiesz co chcę powiedzieć” czy „O Tobie”, a także zaskoczyła (przynajmniej mnie) dość ciekawą wersją hitu Davida Bowie`go „Let`s Dance”. W przerwach mówiła niewiele, choć pochwaliła nasze piękne miasto (spostrzeżenie wyniesione ze spaceru po Wałach Chrobrego). Często jednak w roli konferansjera wspomagał ją grający na gitarze Marcin Macuk (producent i kompozytor wielu utworów z nowej płyty).

Niewątpliwym walorem tego występu były światła i choreografia, które go uatrakcyjniły, co widać na zdjęciach. Jednak sama muzyka trochę zawiodła... Oczywiście koncert rządzi się innymi prawami niż album studyjny i byłoby nudno gdyby artysta wiernie odtwarzał na żywo zawartość płyty. Mimo wszystko w dość ostrym i głośnym, bardzo rockowym, przekazie jaki generował zespół tego wieczoru, gdzieś znikła finezja i stopniowanie nastrojów. Mimo, że w jego składzie są muzycy znani z Tworzywa Sztucznego (Łukasz Moskal i Staszu Starship) nie przynieśli tak wiele ze swej macierzystej formacji jak tego można się było spodziewać, a szkoda... W sumie było interesująco, ale chyba nie tylko ja wyszedłem po występie nieco rozczarowany. Niektórzy byli zdegustowani czasem trwania występu. Słyszałem nawet głosy „chyba spieszyli się na mecz”...